Prozie Isabel Allende gremium humanistów parających się historią literatury przytwierdziło etykietę twórczości utrzymanej w stylistyce tendencji zwanej realizmem magicznym. Autorkę „Opowieści Ewy Luny” usytuowano w gronie iberoamerykańskich pisarzy takich, jak Gabriel García Márquez, Julio Cortázar, Jorge Luis Borges czy Carlos Fuentes. Klasyfikacje klasyfikacjami, a pisarka, o której tu mówimy, z gracją i subtelnym polotem umyka teoretycznym próbom uporządkowania, tworząc za pomocą pióra coś na kształt zasłoniętego lustra, które za każdym razem, ilokrotnie by nie zerwać woal, wskazuje inną rzeczywistość.
„Suma naszych dni” obnaża tym razem nie koleje losu wyimaginowanych, fikcyjnych bohaterów, lecz samej autorki i jej rodziny. Najnowsza książka Allende jest bowiem pamiętnikiem, charakteryzującym się niespotykaną i niezwykle ekspresywną formą. Wzorcem zamykającym w sobie narracyjny tok, który posłużył autorce w zapisie wydarzeń jest tutaj list, a właściwie łańcuch listów kierowanych do zmarłej córki.
Paula, osoba, której poświęcono owo epistolarne epitafium, zmarła wskutek choroby. Autorka, przywołując widma przeszłości związane z okresem umierania Pauli, jednocześnie pozostaje wierna wieloperspektywicznej opowieści, przenikając swym literackim spojrzeniem różne płaszczyzny czasowe. Od urodzin córki, przez poznanie drugiego męża Williego, po sięganie głęboko wstecz, do kart kalendarza, kryjącego daty wyznaczające młodość pisarki.
Każdemu słowu zapisanemu na kartach powieści towarzyszy olbrzymi szacunek dla zmarłej, każde słowo jest tu emblematem wiary w jej stałą obecność wśród żywych. Pamiętnik pełni tu rolę łącznika między oboma światami, mistycznej łąki, po której zmarli przechadzają się z żyjącymi. Ów biograficzny notatnik jest ponadto swoistym translatorem, wyrazem dbałości o komunikację, kontakt z tymi, którzy odeszli.
Te intymne zwierzenia bez zbędnej emfazy można by nazwać wielką, epatującą mądrością i doświadczeniem życiowym sagą rodzinną autorki „Domu dusz”. Dla odbiorców żyjących w innych kręgach kulturowych niż Allende książka ta również przynosi egzotyczny niemal obraz stosunków familijnych. O ile w znanym nam środowisku przyjęło się dążenie ku szybkiemu usamodzielnieniu się i symbolicznym opuszczeniu gniazda rodzinnego, o tyle w krajach Ameryki Łacińskiej kultywuje się zupełnie inny paradygmat, oparty na centralizacji grona rodzinnego, tworzeniu klanów, które wyznacza zupełnie inny, tradycjonalistyczny i oparty na hierarchiczności odcień poszanowania niż znany w naszej współczesnej kulturze.
Allende, choć dobrze znana z tego oblicza ze swoich powieści, dopiero w intymistycznych odsłonach jawi się w pełni jako nieprzejednana buntowniczka, poszukiwaczka prawdy, żyjąca w imię porzekadła wypowiedzianego ustami swego dziadka: „życie jest po to, aby cierpieć i uczyć się”. Te wyraźny hart ducha i swoista surowość dookreślają wizerunek jej i całej rodziny pisarki.
Prawdę powiedziawszy od „Sumy naszych dni” trudno się oderwać i to nie tylko ze względu na fakt, iż jest to porywająca opowieść. To, co tak bardzo przyciąga odbiorcę, wiąże się z ciepłem i bardzo pozytywnym, nie sielankowym, lecz umacniającym przekazem, że pomimo przeciwności i niewyobrażalnych dramatów egzystencjalnych, warto żyć. Z godnością, miłością i poświęceniem.
Jak w każdej powieści Isabell Allende poznajemy historię rodziny, czasy przewrotu wojskowego w Chile i nowe życie w Stanach Zjednoczonych. Po raz kolejny...
TAKIEJ KSIĄŻKI ISABEL ALLENDE NIGDY DOTĄD NIE NAPISAŁA! Kolejna pozycja w dorobku autorki, której książki sprzedały się dotychczas w nakładzie...