Ślepo za kapitanem, tam gdzie prowadzi
Błoto, krew, rozkładające się ciała poległych. Smród nie pochowanych zwłok, zmieszanej z ziemią ludzkiej krwi. Odór strachu, snującego się gdzieniegdzie nad ziemią gazu bojowego, przemieszanego ze wszechobecną spalenizną. Trafiamy w okopy I wojny światowej, zwanej kiedyś Wielką Wojną. Może niedokładnie w ów historycznie prawdziwy czas lat 1914-1918, raczej w czas prawdopodobny, klimatem wzięty jednak z kart historii.
Powieść Błoto Michała Gołkowskiego to pierwszy tom nowego cyklu Stalowe szczury. Autor znany jest z trzech książek osadzonych w Uniwersum S.T.A.L.K.E.R.a, z fascynacji Czarnobylem i Zoną. Teraz pokazuje inne swoje oblicze, zainteresowania związane z historią wojskowości, w tym przypadku odnoszącą się do czasów I wojny światowej. Nie jest to wyprawa w realny świat, lecz raczej w jego alternatywną wersję, w pewnych punktach zbieżną z historyczną prawdą. Trafiamy bowiem do roku 1922, kiedy Wielka Wojna nadal trwa i nie wygląda na to, by zmierzała do szybkiego końca. Walczące strony wysyłają na linie frontu wciąż nowych żołnierzy i nowy sprzęt. Testują nowatorskie rozwiązania techniczne i poświęcają na mięso armatnie kolejne setki nie mających nic do powiedzenia ludzkich istnień. Sens tej wojny jest zabójczo prosty: wygrać za wszelką cenę, bez względu na koszty.
Główną postacią w powieści jest dowódca karnej kompanii kapral Kurt Reinhardt, zwany przez podwładnych Kapitanem. Wątkiem pobocznym, przyjemnie momentami zmieniającym przygnębiającą atmosferę, jest historia podporucznika Maksymiliana von Haugewitza, powiązana z Kapitanem. Dużą rolę odgrywają również żołnierze służący razem z Reinhardtem, zbiorowisko dezerterów, cwaniaków, szumowin i tych, którzy mocno podpadli dowódcom. Grupa straceńców, żołnierzy pozbawionych skrupułów jeśli chodzi o zabijanie wroga. Może nie tyle czerpiących z tego czystą radość, ale traktujących skuteczne uśmiercanie wrogów jako dobre wykonywanie przydzielonego zadania i sposób na życie. Wydaje się, że czasami nie chodzi już o zdobycie jakiegoś celu, tylko o zabicie jak największej liczby żołnierzy w innym kolorze munduru.
Kurt Reinhardt jest postacią nieszablonową. Człowiekiem oddanym wojnie, odpokutowującym za winy, których jednakże szybko nie poznamy. Osobą tajemniczą, zasadniczą, kierującą się własnym kodeksem honorowym w którym życie ludzkie nie stoi najwyżej. Najważniejszy jest rozkaz, zadanie, zabijanie przeciwnika, skuteczna walka ku chwale m.in. Ojczyzny. Do tego dbanie o mundur, o powierzoną broń, wypełnianie rozkazów przełożonych i dowodzenie. Poświęcanie życia i mordowanie przeciwnika w jak największej ilości, z towarzyszącą swoistemu szacunkowi bezwzględnością.
Kapitan prowadzi swoich ludzi na tyły wojsk wroga. Sieje spustoszenie, okupione jednakże ogromnymi stratami. W walce do ostatniego żołnierza widzi sens życia, które mu pozostało. I odkupienie win.
Rozkazy. Każdy ma swoje rozkazy. (...) Honor żołnierza nakazuje wykonywać rozkazy.
Powieść jest napisana bardzo sprawnie. Nie ma tu zgrzytów, kaleczenia języka, ewidentnych niedoróbek fabuły. Towarzyszy nam wiarygodny język, często wulgarny i prostacki, dopasowany jednakże do osób go używających. Dynamika wydarzeń jest nierówna. Przydługawy początek powieści może nużyć, akcja nabiera przyspieszenia dopiero w drugiej połowie, która jest zresztą znacznie ciekawsza niż pierwsza. Problemem może być to, że opisy pól bitwy, zabijania, potyczek w pewnym momencie przestają wywoływać większe emocje. Mamy świadomość okrucieństwa i bezsensowności śmierci, ale nie oddziałuje to specjalnie na naszą sferę emocjonalną. Możemy odnieść wrażenie oglądania filmu fabularnego, od treści którego mimowolnie się dystansujemy. Niepokój może wywoływać swoista fascynacja wojną u Gołkowskiego. Nie tyle sprzętem, techniką wojskową, bohaterstwem żołnierzy, co opisami różnorodnego zadawania śmierci. Mimo ich ogromu, nie czuć bezsensowności całego wojennego koszmaru. Choć autor o nim mówi ustami postaci, niespecjalnie to porusza czytelnika. Jest to zresztą mało przekonujące wobec kolejnych fal zabijania - i to nie tylko na odległość, przez ludzi jakby zupełnie wypranych z empatii.
Naturalnym jest zestawienie owej książki choćby z jakiś czas temu czytanymi wspomnieniami Blaise'a Cendrarsa (głównie tom Odcięta ręka), który osobiście wziął udział w I wojnie światowej i wyszedł z niej okaleczony zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Mimo, że jego doświadczenia zostały mocno przetworzone literacko, to i tak ich wymowa pozostaje jednoznaczna. Ta wojna była okrutna i bezsensowna, a początkowo entuzjastycznie zgłaszający się do niej na ochotnika pisarz szybko wyrażał brak akceptacji wobec bezsensownej walki, cierpienia i śmierci tysięcy ludzi, zmuszonych stać naprzeciw siebie po obu stronach frontu i ginąć w męczarniach. Uwypuklenie braterstwa broni, relacji męskiej przyjaźni między żołnierzami jest we wspomnieniach Cendrarsa jedynym jaśniejszym punktem całego tego niepotrzebnego w jego życiu doświadczenia. Jest ono również obecne u Gołkowskiego. Braterstwo broni w przypadku najeźdźców nie wywołuje jednak specjalnego zrozumienia.
Zwracającym uwagę elementem książki są z pewnością dobrze pasujące do niej klimatem ilustracje Andrzeja Łaskiego znanego m.in. ze współpracy z Andrzejem Pilipiukiem (Dobić dziada, Zabójca). Zakończenie Błota świetnie wprowadza w temat Chwały, kolejnego tomu Stalowych szczurów.
Prypeć - wymarłe miasto-antychryst. Wyścig z czasem w świecie po katastrofie. Stalker Miszka przechodzi na prawy brzeg rzeki - nigdy wcześniej tak daleko...
No dobra, powiedzmy to otwarcie – Rebelia na Arenie Dłużników upadła i sobie głupi ryj rozbiła, a jej niedobitkowie rozpierzchli się po całym świecie...