Kiedy biorę do ręki stronę zadrukowaną tekstem i widzę ogromną czcionkę albo niezwykle wyszukaną czcionkę, albo grafikę tak bogatą, że niemal zasłaniającą treść (albo wszystko powyższe naraz), wiem już bez czytania tego tekstu, że jego jakość będzie odwrotnie proporcjonalna do ozdobności strony. Najczęściej przeczucia sprawdzają się, a tylko przyzwoitość nakazuje przeczytać do końca to, co wyziera spomiędzy zdobień. Za przykład takiego właśnie przerostu formy (graficznej) nad treścią służyć może „Sól i Szafran” Kamili Shamsie.
Bawi rekomendacja zamieszczona na tylnej okładce książki. Brzmi ona następująco: „Autorka jest wspaniałą gawędziarką oraz pełną ciepła i entuzjazmu pisarką”. Co zabawnego w tym opisie? Ano nic poza tym, że mimo wyrażenia szczerej sympatii do autorki, o książce za wiele dowiedzieć się nie można. Na szczęście zacytowane są tam jeszcze wypowiedzi z konkretnych źródeł. „Independent” sugeruje, że to „książka inteligentna i pięknie napisana, skrząca się humorem, kalamburami i aluzjami, pełna przepysznych przepisów na życie i miłość”. Czego ponadto można się dowiedzieć o powieści tuż przed jej przeczytaniem? Otóż: „Miłość pachnąca szafranem... czy może być coś bardziej ekscytującego? Oczywiście! Na przykład rodzinna klątwa, która łączy ze sobą kolejne pokolenia klanu Dard-e-Dil.” Dlaczego przytaczam tutaj te wypowiedzi? Tylko po to, żeby skonfrontować je z rzeczywistością. A rzeczywistość nie pachnie już tak przyjemnie aromatycznymi przyprawami, których woń nęci i przyciąga każdego do kuchni.
Prawdę powiedziawszy, wcale nie nęci. Najbardziej ekscytująca spośród wszystkich historii jest opowieść o perypetiach dwojga bohaterów (o ile o perypetiach mówić można, wszak klątwa ciąży nad rodem i słowo to brzmi mało poważnie w stosunku do niegasnącego nigdy poczucia zagrożenia): Mariam Apy i Masooda, kucharza. Zakochują się w sobie szaleńczo i uciekają z domu, w którym rozwój romansu byłby niemożliwy. I właściwie na tej ucieczce kończą się „przepisy” na miłość. Miłość bezwarunkową, totalną, która nie może się nie spełnić. Spełnienie to może dać zaś jedynie ucieczka kochanków z dala od niesprzyjających im warunków.
Lista interesujących wątków w książce wyczerpuje się po przedstawieniu tej jednej historii. Cała reszta, począwszy od mętnej opowieści o nie-całkiem-bliźniakach, a na nieustannym przytaczaniu faktów dotyczących skomplikowanych stosunków panujących pomiędzy krewnymi rodu Dard-e-Dil skończywszy jest na tyle mało zajmująca, że nie warto o niej nawet wspominać. Nawet rola głównej bohaterki, która, wydawać by się mogło, powinna być kluczowa w powieści, jest nikła. Poza tym, że Aliya prowadzi narrację i skupia się na opowiedzeniu własnej historii (przeplatanej oczywiście wiadomościami o rozłożystym drzewie genealogicznym), nie zapada na długo w pamięć. Bohaterce brakuje czegoś, jakiejś iskry, która mogłaby zrobić z niej osobę przyciągającą uwagę odbiorców. A samo jej zakochanie w Khaalelu pochodzącym z niżej warstwy społecznej i dylemat, czy związać się z nim, czy nie, również nie nosi znamion oryginalności.
Przewidywalne jest wreszcie szczęśliwe zakończenie całej książki. Pomimo ładnej okładki i pozytywnych opinii o „Soli i Szafranie” na jej tyle, powieść tę zastąpić można dowolną lekturą bez żalu, że straci się cokolwiek. Anna Szczepanek
Przed czternastu laty matka Aasmaani, Samina radykalna myślicielka i nieulękła aktywistka, wyszła z domu, kierując się w stronę morza. Wtedy widziano ją...
Powieść obyczajowa, rozgrywająca się od końca II wojny po zamachy z 11 września. Rzecz o ludziach, szukających szczęścia w nagle zmieniającym się świecie...