Zdaniem Iwony Czarkowskiej to codzienność jest w swojej niezwykłości najbardziej atrakcyjna. Dlatego też swoją bohaterkę w „Słomianej wdowie”, Zuzannę, wtrąca w zupełnie naturalne, choć podbarwione odrobiną sensacji, wydarzenia.
Świeżo upieczona mężatka jest całkowitym przeciwieństwem kobiet sukcesu. Nie można o niej powiedzieć, żeby była dobrze zorganizowana i rozsądna. To kobieta roztrzepana i nieporadna, bez przerwy coś gubi, o wszystkim zapomina i wykazuje się absolutną niedojrzałością. Kiedy jej mąż, lekarz (Michał) wylatuje do pracy w Wielkiej Brytanii, Zu niechybnie wpadnie w tarapaty. Życie słomianej wdowy, roztęsknionej i skłonnej do przesady, nagle, za sprawą polecenia pracodawcy, nabiera barw. Iwona Czarkowska tworzy powieść-czytadełko. Historyjkę banalną i optymistyczną przedstawia w lekkiej i przyjemniej formie.
Nie ma w „Słomianej wdowie” miejsca na poważne problemy i duże przykrości, wszystko rozwiązuje się samo, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Czyta się to bez wysiłku, ale też bez większego zaangażowania. Autorka próbuje ubarwić książkę humorem, wplata w fabułę sporo żartów (rzadko przejmowanych z anonimowego obiegu, choć i takie się zdarzają) – zresztą już sama kreacja głównej bohaterki zdradza kierunek wysiłków autorki. Ale nie do końca wiadomo, na jakim efekcie Iwonie Czarkowskiej zależało.
To powieść obyczajowa, do której w pewnym momencie wkrada się intryga kryminalna i jedynie główna bohaterka nie potrafi znaleźć rozwiązania pewnej zagadki. Tu Czarkowska przesadziła – w pozostałych elementach akcji Zuzanna nie okazuje się bezbrzeżną kretynką, sama zresztą fabuła, podlana sensacyjnością, brzmi naprawdę bardzo papierowo. Dlatego klasyfikuję „Słomianą wdowę” nie jako czytadło czy powieść obyczajową dla pań, a jako czytadełko właśnie. Proste, naiwniutkie, funkcję rozrywkową spełnia dobrze, ale poza tym zachwycać nie może. Literacko poprawna (chociaż fajerwerków słownych autorka nie prezentuje), ciekawa i zabawna – ale nieprzemyślana. Błędy w konstrukcji czy radość z kolejnej opowiastki o idealizowanej miłości? – nie będę oryginalna, to zależy od przyjętej przez czytelniczki perspektywy spojrzenia.
„Słomiana wdowa” nie rzuca na kolana, ale też nie każe się ze wstrętem odkładać na półkę. To książka dobra dla zabicia czasu, dla tych odbiorczyń, które poszukują niewymagającej powiastki o małym stopniu skomplikowania. Czarkowska wplątuje swoją bohaterkę w sieć międzyludzkich relacji, a co za tym idzie – zmusza się do ciągłego zmieniania planów i przeskakiwania uwagi. Historie z życia młodego małżeństwa, rozdzielonego przez emigrację zarobkową, okrasza relacjami z pracy Zu, a jej przyjaźń z siostrą zestawia z tajemnicą starszych panów – bliźniaków.
Dodatkową płaszczyznę romansogenną zapewni sympatyczna teściowa, a partie detektywistyczne – wspomnienia pewnego grabarza. W książce będzie więc dziać się całkiem sporo – i na różnych płaszczyznach – wystarczająco dużo, żeby wybaczyć autorce brak wprawy w konstruowaniu prawdopodobnej fabuły. Bohaterowie tej powieści, chyba bez wyjątku, budzą sympatię. Zróżnicowanie ich charakterów dokonuje się nie dzięki opozycji dobry-zły, a za sprawą całkiem twórczego wykorzystania stereotypów.
Czarkowska proponuje ciekawą galerię atrakcyjnych postaci – ale w tej książce o wiele ważniejszy będzie ogólny klimat opowieści – atmosfera przyjaźni, serdeczności i wyrozumiałości dla cudzych wad. To pozycja w sam raz do dodania sobie otuchy bez większego wysiłku. Jest „Słomiana wdowa” naprawdę miłym czytadełkiem i, co ważne, nie chce udawać czegoś innego.
Izabela Mikrut
Majeczka zawsze uważała, że w prowincjonalnych, sennych miasteczkach życie jest nudne, leniwe i przewidywalne. Od zawsze marzyła o dynamicznym rytmie Warszawy...
Pan Zagadka to niezłomny tropiciel skradzionych rowerów, potworów i zielonych skarpetek. W rozwiązywaniu wszystkich tajemnic pomagają mu...