Kto spodziewa się, sądząc po okładce, że poczyta o wielkiej miłości i porywach serca w romantycznej scenerii, będzie musiał... sięgnąć po inną powieść.
Już w pierwszej scenie na dworcu kolejowym ginie człowiek, zamordowany podobno w obronie własnej przez głównego bohatera, który wraca do miasta ze świeżo poślubioną żoną. Wściekły ojciec ciężarnej szesnastolatki zamierza zabić mężczyznę, który zrobił jej nieślubne dziecko. Ginie na oczach córki. Jego przeciwnik ma przewagę – jest młodszy, trzeźwy, opanowany. Są świadkowie, jest policjant, ale sprawcy nic nie można zrobić. Działał w obronie koniecznej, a przede wszystkim – jest głównym pracodawcą w miasteczku, ma wszystkich w garści. Odjeżdża więc zadowolony z siebie, podniecony przelaną krwią. Piękne powitanie.
Wkraczamy w brutalny świat twardych mężczyzn, drwali pracujących przy wyrębie drzew. Pemberton i jego żona Serena sprawują tu niepodzielną władzę. Są zainteresowani wyłącznie zyskami, poszerzaniem zakresu swoich wpływów. By osiągnąć cele, nie cofną się przed niczym. Są nawet gotowi, by zabić i przesadnie się z tym nie kryją. Pracownicy ich nienawidzą coraz bardziej, ale pozostają lojalni. Firma prowadzi metodyczną dewastację terenów leśnych. Są plany, by stworzyć na ich terenie park narodowy, Pembertonowie jednak nie oddadzą lasów, dopóki ich nie wytną. Ich działania budzą grozę w ekologach. Na przykład gdy para wybiera się na polowanie, zabija dwanaście jeleni i zostawia ich ciała, by się rozłożyły.
Pembertona i Serenę łączy wielka miłość. Są sobie przeznaczeni i święcie w to wierzą. Liczy się dla nich wyłącznie jedno: oni sami. Wspólnie podejmują wszystkie decyzje, a trzeba przyznać, że są w nich jednomyślni. Jest tylko jeden problem: dorastający gdzieś synek Pembertona. Jego istnienie może być tym bardziej bolesne dla Sereny, że traci ona swoje dziecko w wyniku błędnej diagnozy lekarza. Nie wydaje się jednak tym specjalnie przejęta: po wybudzeniu się z narkozy po cesarskim cięciu pyta, czy dziecko nie żyje i czy coś jeszcze się stało.
Pembertonom nie można podpaść, za najmniejszy nawet błąd płaci się bowiem najwyższą cenę. Prym wiedzie tu przede wszystkim Serena. Jest ona ucieleśnieniem najgorszego z przejawów zła – wyrachowanego, pozbawionego emocji i opartego na bezwzględnej kalkulacji. By zasłużyć na jej względy, trzeba w taki sam sposób nie mieć sumienia.
Proza Rona Rasha jest surowa, wręcz sucha. Autor opisuje zdarzenia bez grama współczucia dla bohaterów. Opowieść staje się przez to jeszcze bardziej przejmująca, a zło w niej przedstawione - jeszcze groźniejsze. Ta proza porusza, drażni, nie pozostawia obojętnym.