Debiut literacki pozaliterackiego duetu wstrząsnął swego czasu tak zwaną moralnością opini publicznej, zdegustował wysmakowanych krytyków. Słusznie. O skandal chodziło – jak inaczej bowiem wytłumaczyć zdjęcie, będące jednocześnie dumną okładką, na którym widnieje półnaga (tylko pół, gdyż zdjęcie sięga tylko do pasa) para autorów? Prób tłumaczenia podjęto tak wiele, iż nie zauważono, że z tłumaczenia właśnie zrodziło się najwięcej nieporozumień. Sprowadzanie artystycznego przekazu do algorytmów i prawideł, nikomu jeszcze nie wyszło na dobre.
W przypadku „Scen z życia pozamałżeńskiego” nie mogło być inaczej. Historia obsesyjnej miłości opowiadana jest za pomocą dwóch tekstów. Pierwszy – „Belladonna” Gretkowskiej – to, jak czytamy na samym początku, „żaden patos, etos i kutas”. Pisarka stawia pytanie o różnice między miłością a perwersją, o kierunek w jakim funkcjonują nasze motywacje: czy to uczucie rodzi chuć, czy może, jak chciał Przybyszewski, chuć jest początkiem. Pyta, czy w ogóle jakieś pytanie ma sens; czy, kiedy pytamy, bardziej chodzi nam o prokreacyjną pytę, czy może o mitologiczną Pytię. Drugi – „Sami dla siebie” Pietuchy – delikatniejszy, o odkrywaniu bliskości z drugą osobą, bliskości z samym sobą, bliskości płynącej z intymności, miłości, perwersji, wreszcie obsesji. Wszystko zaś zawieszone na tle drobnomieszczańskich realiów, „zniewolenia pieprzoną mitomanią” Mówić o uczuciu, o pasji, o akcie samospopielenia w miłości to zamierzenia – trzeba przyznać – budzące podziw... i strach, czy aby tekst udźwignie taki ciężar. Strach, obawiam się, jak najbardziej uzasadniony.
Droga, jaką proponują swoim postaciom Gretkowska i Pietucha, prowadząca do wyśnionych odpowiedzi wiedzie przez rozkładanie nóg i jednostajne ruchy lędźwi. Łona bohaterek, jak w piosence Kasi Nosowskiej: „stają się bardziej uczęszczane niż ruchliwe ulice po szesnastej”. Wszystko to można by spokojnie przełknąć, gdyby rzeczywiście spełniało swą funkcję poznawczą. Czy spełnia? Odpowiedź potwierdzająca wydaje się być co najmniej wątpliwa, a na pewno jest relatywna.
Nie uznałabym tej publikacji za siejącą zgorszenie czy spłycającą całą dziedzinę relacji międzyludzkich. Wygląd tych ostatnich jest tylko kwestią gustu, a o gustach dyskutować nie wypada. Nie podjęłabym się także apologetyki zastosowanej konwencji. Jak napisałam na początku – nie o tłumaczenie założeń i sposobu ich wykonania tu chodzi. Raczej o skandal i to skandal w wymiarze bardzo osobistym. Mam wrażenie, że Pietucha i Gretkowska skandalem chcieli obudzić czytelnika, wyrwać go z serii symulacji, jakie serwuje popkultura. „Sceny z życia pozamałżeńskiego” są niejako kontynuacją matrixowego pytania o to, którą pigułkę połknąć i czy zrobić to przed, czy po. Rozkładając właśnie nogi, czy też już dawno je rozłożywszy.