Rozbitkowie czasu to pozycja sprzed prawie 40 lat, pierwsze zeszyty serii ukazały się bowiem w 1974 roku. Wielu określa ten cykl jako klasykę, na której wzorowali się późniejsi twórcy, a poruszoną problematykę jako ponadczasową. Akcja komiksu toczy się w XXX wieku. Świat, który znamy dzisiaj, zniknął bezpowrotnie przez kosmiczną zarazę, która nawiedziła Ziemię pod koniec XX wieku. W jej wyniku zginęli prawie wszyscy ludzie. Ci, którzy zdołali przeżyć, uciekli na kolonie założone na innych planetach. Ocalona społeczność postanawia wysłać w kosmos dwie kapsuły z czystymi genetycznie mężczyzną i kobietą. Jako wzorcowe osobniki, mają oni w przyszłości pomóc odbudować potęgę ludzkości. Po tysiącu lat mężczyzna - Christopher, zostaje obudzony. Niestety, kapsuła z kobietą zagubiła się gdzieś w przestrzeni kosmicznej. W ciągu czasu, jaki upłynął, Ziemia, ale także kosmos zmieniły się nie do poznania.
Rozbitkowie czasu to po trosze opowieść o spełnionych koszmarach ludzkości. Po upływie tysiąca lat nadal nie udało się pokonać zarazy pustoszącej ostatnie skupiska ludzi na prawie już niezamieszkałej Ziemi. Kolonie rozproszone po całym Układzie Słonecznym przeżywają permanentny kryzys, nękane nie tylko trudnymi warunkami życia, ale także najazdami obcych, kosmicznych wrogów Trass, których technologia jest bardzo zaawansowana, a sposób rozumowania trudny do przewidzenia. Jednocześnie przez tysiąc lat gatunek ludzki uległ całkowitej degeneracji. W wyniku manipulacji genetycznych oraz doświadczeń biologicznych powstało wiele hybryd i pół-ludzi, pół-zwierząt, które swoją dzikością zatruły i tak brutalny już charakter człowieka. Całą sytuację pogarsza dodatkowo całkowity rozpad więzi międzyludzkich oraz brak tożsamości, który powoduje zagubienie i osamotnienie. Układ Słoneczny przypomina Dziki Zachód, gdzie każdego należy traktować jako potencjalnego wroga, a za przyjaznym gestem może kryć się manipulacja i chęć zysku. Do takiego właśnie świata wkracza Christopher, a pierwszą jego misją będzie odszukanie Valerie – jego zagubionej w kosmosie partnerki.
Uniwersum stworzone przez Foresta jest bardzo bogate i różnorodne, a jego pomysły faktycznie nowatorskie i odkrywcze, szczególnie biorąc pod uwagę, że seria ta powstała w latach 70-tych, kiedy o wielu dzisiejszych osiągnięciach technicznych ludziom się nawet nie śniło. Dodatkowo, czerpiąc m.in. z mitologii europejskiej (greckiej, ale także celtyckiej), autor stworzył światy, które istnieją niejako na pograniczu jawy i rzeczywistości. Tak jest np. z rasą Charonów, żyjącą na pierścieniu wodnym, otaczającym jeden z księżyców Saturna, zwanym - nota bene - rzeką zapomnienia. Tak jest również z wymyślonym przez niego wielkim kosmicznym robakiem, czerwiem, poruszającym się w innym wymiarze. Ogromne stworzenie przemierza galaktyki, nie zdając sobie sprawy z tego, że w jego wnętrzu żyją zmutowani genetycznie ludzie, zabijani powoli przez system trawienny. Koncepcja Wszechświata obumierającego w wyniku procesów trawiennych wielkiej żyjącej istoty, w której wnętrzu się znajduje, szczerze mnie zachwyciła. Czy Ziemia umiejscowiona jest w jelicie jakiegoś organizmu? Może autor swoją wyobraźnią właśnie odkrył prawdę o naszym świecie…
Fakt, że komiks powstał czterdzieści lat temu, ma także swoje minusy. Jeszcze nigdy nie czytałem tak marnych i sztucznych dialogów. Czy nikt nie czytał ich przed wydaniem? Akurat tę jedną rzecz można było, nawet niezbyt wielkim wysiłkiem, poprawić, trochę bardziej je unowocześniając. A tak już na wstępnie otrzymujemy językowy relikt z lat 70-tych.
Konstrukcja głównych bohaterów także pozostawia wiele do życzenia. Christopher, który nie odznacza się żadnymi szczególnymi cechami, samym tylko spojrzeniem rozkochuje w sobie kobiety, które wprost pchają się mu do łóżka. Przypomina to porucznika Borewicza, wyrywającego laskę w każdym odcinku niczym James Bond, choć nasz agent w przeciwieństwie do oryginału budził tylko śmiech. Borewicza łączy z Christopherem jeszcze jedna, bardzo ważna cecha – fryzura a la lata 70.
Dość słabo prezentują się także główni wrogowie ludzkości – Trassy. Przemierzają oni kosmos i napadają bezlitośnie na kolonie ludzi. Ich technologia różni się od ludzkiej i bardzo trudno ich pokonać. Używają zaawansowanych robotów, jednak same okazują się trochę przerośniętymi szczurami. Szczerze mówiąc, myślałem, że czegoś nie zrozumiałem i musiałem kilkakrotnie wracać, by w końcu z niedowierzaniem przyjąć, że faktycznie te gryzonie to zaawansowana technologicznie i zagrażająca ludzkości rasa.
Rozbitkowie czasu to komiks bardzo nierówny. Z jednej strony są w nim fragmenty, które potrafią porwać i wciągnąć, jak wspomniany świat wewnętrzny w trzewiach robaka, kwestia wykorzystania biologii w przyszłości, czy stworzenie mitologicznych krain i ludzkich hybryd. Z drugiej strony słabością komiksu są nieciekawi i mało autentyczni bohaterowie. Nawet główny bohater jest śmieszny w swoich działaniach, kwestie, które wypowiada, są sztuczne i pompatyczne, a jego samego trudno nawet polubić. Bardzo przedmiotowo traktuje on spotykane kobiety. Z uporem maniaka podąża za Valerie, jakby poza nią nie istniała żadna inna kobieta, jednak po drodze ląduje w łóżku każdej chętnej damy, co przyjmuje całkowicie bezrefleksyjnie. I właśnie takie – bezrefleksyjne właśnie - są prawie wszystkie postaci tego albumu, co stanowi największą chyba jego wadę.