Wydawnictwo WAM oddaje nam do rąk książkę poświęconą jednemu z najważniejszych wydarzeń z historii Francji, tak zwanej „wielkiej rewolucji”. Przez lata obowiązywała teza, że było to wielkie dzieło, które miało zmienić oblicze nie tylko Francji, ale Europy i świata. Nie dziwi, że takie tezy, wysunęli sami Francuzi, którzy jakoś nie mogą się pogodzić z utratą supremacji w Europie na rzecz ich odwiecznego rywala, Anglii.
Do dziś wielu historyków ściera się poglądami co do oceny tej rewolucji. Oby opinie przez nich prezentowane były rzetelne i prawdziwe. Jeszcze kilka lat temu oficjalnie mówiono o zdobyciu Bastylii, jakby była to wielka forteca broniona przez całą armię, a dziś wiadomo, że „broniło” jej kilkunastu, a może kilkudziesięciu weteranów (liczby się różnią, w zależności od opracowań) różnych wojen, których walory bojowe i morale były mniej niż minimalne. Ale tak to bywało z rewolucjami, że im bardziej krwawe i okrutne, tym chętniej zawyżano liczby ich przeciwników. Znamy takie przypadki nawet w XX wieku, jak rewolucja w naszym „bratnim” kraju i zdobycie Pałacu Zimowego oraz inne mity związane z tym wydarzeniem.
Jednak Luigi Mezzadri w swej książce „Rewolucja francuska a Kościół”, przeprowadza solidną analizę na podstawie zachowanych dokumentów i stara się zachować obiektywizm w ocenie tej historii. Nie czyni tego, kierując się mentalnością człowieka żyjącego w XXI wieku, gdyż zawsze będzie to prowadziło do przekłamań i uproszczeń. Spotykam się z tym wielokrotnie podczas zajęć z młodzieżą, która szafuje wyrokami na lewo i prawo z pominięciem całego warsztatu historycznego.
Książka poświęcona Rewolucji Francuskiej, którą dostajemy do ręki, jest rzetelnym prześledzeniem sytuacji we Francji, poczynając od relacji Państwo – Kościół, poprzez sytuację finansową kraju, a na czynnikach demograficznych kończąc. Na pewno nie jest to książka dla wielbicieli beletrystyki z gatunku rewolucyjnej fantastyki lub amatorów wszelkiej maści teorii spiskowych, gdzie rzuca się hasłami bez pokrycia lub domniemywa, ale nie uprawia historii. Tutaj sytuacja jest z gruntu odmienna. Można, oczywiście, nie zgadzać się z poglądami autora niniejszej książki, ale by obalić jego poglądy, trzeba nie tylko zarzucić mu, że jest historykiem związanym z Kościołem, a przez to na pewno zmanipulowanym, ale należy sięgnąć po kontrargumenty. I to mocnego kalibru. Same uprzedzenia tu nie wystarczą.
Na pewno nie można odmówić autorowi sumienności w przeprowadzeniu badań nad rewolucją francuską. Co cenne, stara się on nie szafować wyrokami, czy była ona koniecznością dziejową, czy nie. Stwierdza, że była raczej konsekwencją wielu czynników wzajemnie na siebie oddziałujących. To coś w stylu reakcji łańcuchowej, którą poznajemy po skutkach, a oceniamy indywidualnie, zgodnie z wyznawanym systemem wartości i sumieniem. Na pewno autor opisał niełatwe dzieje Kościoła francuskiego końca XVIII w., kiedy wielu chrześcijan różnych stanów zapłaciło najwyższą cenę za wierność wierze, którą wyznawali. Ta rewolucja była niczym preludium do tego, co miało miejsce w XX wieku w Meksyku, Hiszpanii, Rosji czy Chinach. Na pewno jej skutki odczuwamy do dziś.
Niechęć francuskich elit do Kościoła i wszelkich objawów życia chrześcijańskiego jest spadkiem pozostawionym przez liderów rewolty z XVIII wieku Śmiem nawet stwierdzić, że w relacjach z Kościołem obecna Unia Europejska czerpie więcej z rewolucji francuskiej, niż z myśli pomysłodawców zjednoczonej Europy, Roberta Schumana, czy Konrada Adenauera. Z całą pewnością do podobnych wniosków dojdzie wielu czytelników książki Luigiego Mezzardi.