Nie każdy może być Gombrowiczem, nie każdy może parodią i pastiszem obrażać współbraci, kpić z uczuć religijnych i patriotyzmu. Dlaczego nie każdy? Przecież dziś wolno wszystko. Choćby dlatego, że to niebezpieczna strona literatury, każdej. Trzeba mieć coś więcej do powiedzenia, by bezkarnie śmiać się z wszystkiego i wszystkich.
Restauracja Andrzeja Mireckiego to parodia polskości. Obok właściciela Restauracji, jego żony i dzieci, jest tu ksiądz prałat, architekt, mały prezydent, kochanki, zakonnice. A wszyscy biorą udział w orgiach, manifestacjach, remontach, przemówieniach, popijawach i innych przejawach typowo polskiego żywota. Czy „typowo”? Jest to kwestia dyskusyjna. Ale tak widzi rzeczywistość Autor.
Domyślać się można, że książka miała być w zamyśle parodią narodowego życia, naznaczonego polityką, ideologią i - oczywiście - katolicyzmem. Autor wysuwa odważne tezy, łamie tabu, przekręca modlitwy, przemówienia i pieśni religijne. Tworzy własny świat ze zlepków już istniejącego. Imiona bohaterów są wymyślne: Poliwój, Apollo, Sobek, Laryssa, Fatyga, Dopust. Być może byłoby z tego niezłe skandalizujące przedstawienie teatralne, rodzaj społeczno-obyczajowo-politycznej szopki, która mogłaby niektórych bawić, innych obrażać, a autora doprowadzić przed sąd za obrażanie uczuć i dobrego imienia. Tymczasem jest powieść, a raczej antypowieść, gdyż fabuła ogranicza się do raczej nie powiązanych ze sobą scenek, w których główną rolę odgrywa zaspokajanie apetytu gastronomicznego i seksualnego. Bohaterowie bądź jedzą wyszukane potrawy, bądź oddają się rozpuście. Wygląda to jak pijane wesele, na którym zjawiają się goście, coś bełkoczą, wyzywają Boga i bliźnich, by po chwili zniknąć, ustępując miejsca innym frustratom, którzy lubią ponarzekać standardowo na rząd, drogi, kościół i obyczaje. Źle się dzieje w tym niby swojskim Włocławiu, rozpijaczonym, przeżartym, sprośnym. Nic już go nie uratuje, nadejść może jedynie apokaliptyczny koniec świata, który zmiecie wszystko i wszystkich z powierzchni Ziemi. Autor nie widzi dla swoich bohaterów ratunku. Bo i nie ma czego ratować.
Restauracja miała być chyba w zamyśle metaforą Polski, gdyż jej bohaterowie mają niby być przedstawicielami głównych grup społecznych. Jeśli tak jest rzeczywiście, to bardzo źle jesteśmy oceniani i faktycznie nie ma czego ratować. Bo choć bohaterowie usiłują dokonać przebudowy Restauracji, ich wysiłki kończą się klęską. Z książki wyłania się obraz beznadziei, braku perspektyw, zepsucia w każdej sferze życia. Nic pozytywnego. Trudno ocenić książkę jednoznacznie. Z pewnością nie trafi w gusta wszystkich czytelników.