Ręce ojca to pełna refleksji powieść o życiu, przemijaniu i czasie, który upływa, pozostawiając po sobie migoczące fragmenty wspomnień. To powieść – peregrynacja, w głąb bohaterki i w świat, którego nie znała, świat paralelny, który istniał w chwili, gdy ona była gdzie indziej. Jednak jego istnienie było uwarunkowane jej byciem, choćby w oddali i bez jej świadomości.
Julia, młoda kobieta, rusza na poszukiwanie schedy, zarówno tej materialnej, jak i emocjonalnej, po zmarłym ojcu. Znajduje knajpę, przyjaciół i pracowników ojca, a także mnóstwo elementów, które składały się na jego tajemniczą, a jednak dosyć swojską, osobowość.
Z każdym dniem spędzonym w mieszkaniu ojca we Frankfurcie, z każdym zdaniem zamienionym z jego dawnym współpracownikiem, pisarzem i przyjacielem, Julia poznaje człowieka, którego nie lubiła, do którego miała żal, którego jej brakowało i za którym tęskniła.
Szukając śladów ojca, odnajduje siebie, odkrywa elementy własnej tożsamości, których nie chciała znać, które wypierała. Teraz, chcąc przyjąć schedę po ojcu, przyjmuje też część siebie, tę najbardziej ukrytą.
Ręce ojca to debiut literacki Aleksandry Julii Koteli. Ma swoje mocne strony, ma i słabsze. Do pierwszych należy specyficzna mistyczność opowieści i umiejętność rozmywania kadrów niczym u Brunona Schulza. Do słabszych – miejscami sztuczność dialogów, nużące fragmenty, nie wpływające na fabułę, zapętlanie się w jednym wątku, bez widoków na artystyczne wyjście z tematu. Chwilami odczuwa się, że powieść jest nadmiernie osobistym zapisem narratorki, która mówi o sprawach, które są dla czytelnika niejasne, zbytnio nacechowane osobistym spojrzeniem, przez to zaś hermetyczne. Emocjonalny zapis zdarzeń, które czytelnikowi wydają się zbędne to dodatkowy bagaż tekstu, który nie może zostać zdekodowany, zatem wydaje się naddatkiem.
Ręce ojca to częściowo powieść drogi, częściowo romans, częściowo kryminał. Wszystkiego po trochę i wszystkiego za mało, jakby zabrakło koncepcji spięcia całości. Historia wylewa się poza ramy gatunkowe, ale nie daje nic nowego, nic twórczego. Wygląda raczej na wypadek przy pracy, na niedokończoną koncepcję, pospieszne spinanie historii w całość, obarczone nadmiernie emocjonalnym stosunkiem do opowieści. Ostatecznie powstaje produkt niedomknięty, niejasny, chwilami niezrozumiały.
Kotela potrafi snuć opowieść, spore fragmenty tekstu czyta się dobrze. Czekam zatem na jej kolejną książkę. Z przyjemnością zobaczę, w którym kierunku podąża autorka.