Książkę Ireny Obermannovej „Proszę się nie rozłączać” można by teoretycznie zakwalifikować do gatunku powieści feministycznej. Teoretycznie – bo w praktyce jest to raczej karykatura takiej powieści – autorka obudowuje całą akcję wokół tematu macicy i, najogólniej mówiąc, spraw kobiecych, które jednak celowo je przerysowuje. Wynaturza do tego stopnia, że nie da się Obermannovej traktować jako rozhisteryzowanej feministki, „Proszę się nie rozłączać” przemienia się zaś w powieść dowcipną i prowokacyjną.
Bohaterkami książki są dwie przyjaciółki – Eliszka i Sara. Obie są matkami – Eliszka ma syna, Tadeusza. Sara – córkę (Walerię). Mąż Eliszki znalazł sobie młodszą kobietę, mąż Sary po rozwodzie ożenił się po raz drugi – z młodą i piękną Katarzyną. Eliszka przeszła operację usunięcia macicy. Nie jest więc pewna, czy nadal przysługuje jej miano kobiety. Sara w niedalekiej przyszłości dowie się o guzku w macicy – i o konieczności jej usunięcia. Na razie obie kobiety ze względów finansowych decydują się zamieszkać razem: Sara z dorastającą Walerią wynajmuje swoje mieszkanie i przeprowadza się do Eliszki. Nie ma tu mowy o homoseksualnym związku: panie tworzą idealną – jak uważają – rodzinę; dzielą się obowiązkami i pomagają sobie wzajemnie. I Eliszka, i Sara przechodzą kryzys wieku średniego. Kryzys wieku średniego dotyka też Jardę – przyjaciela kobiet z czasów szkolnych. Jarda pomaga Eliszce w sprawdzeniu, czy istnieje życie seksualne bez macicy, jest też przydatny w sferze psychologicznej: szczery do bólu podtrzymuje przyjaciółki na duchu. Potrzebuje ich zresztą tak samo, jak one jego. Kłopoty finansowe zmuszają Eliszkę do podjęcia pracy. Etat jednak znajduje się tylko w sekstelefonie. Jak wyjaśniają pracodawcy: to stanowisko, w którym trzeba być księdzem i psychologiem jednocześnie. Sara i Eliszka zakładają u siebie taką linię. Rzeczywiście, praca w niej nie polega wyłącznie na opowiadaniu sprośności: do przyjaciółek dzwonią panowie z różnymi problemami i zmartwieniami. Nie potrzebują afrodyzjaków, a chwili rozmowy. Okazuje się też, że sekstelefon pełni rolę terapeutyczną w życiu obu kobiet… Jeszcze jeden wątek w fabularnie mało skomplikowanej książce jest ważny: dorastająca Waleria. Dziewczynka nie do końca rozumie własne ciało, chciałaby nigdy nie stać się kobietą, pierwszy okres i rosnące piersi a także rozchwianie emocjonalne to tematy, które Waleria opisuje w swoim sekretnym dzienniku. Kreuje się przy tym na czarownicę, która będzie w przyszłości umiała zapanować nad mężczyznami. Dziewczynka prowadzi swój sekretny dziennik nie bez powodu: nie może porozmawiać o swych kłopotach z ciągle zajętą (zwłaszcza kryzysem wieku średniego) matką – ma nadzieję, że Sara odnajdzie te zapiski i przeczyta.
Dosyć streszczania: dla poznania fabuły wystarczyłoby jedno zdanie. Jak wygląda narracja? Po pierwsze: styl pisania jest prosty, pozbawiony wszelkich ozdobników i spowalniaczy lektury. Nie ma tu słownych popisów Obermannovej, nie ma zatrzymywania czytelnika na warstwie tekstowej (chyba że za taki przyciągający uwagę punkt uznać powracający wciąż temat macicy, przez starożytnych Greków nazywanej hysteria i odpowiedzialnej za histerię u kobiet…). Opisy także nie służą zwalnianiu „akcji”. Obermannova zachowuje zresztą w partiach zwyczajnych równowagę między dialogami i częściami opisowymi. Partie „niezwyczajne” to zaś fragmenty sekretnego dziennika Walerii, w którym dziewczynka zwierza się ze swoich problemów i przedstawia lęki i kłopoty dojrzewania.
Waleria pisze trochę baśniowo, dziecinnie, ale nie infantylnie – wpływ na to ma przeistaczanie się w „czarownicę” i konsekwentna tajemniczość. Obermannova szuka różnych sposobów wyrażania. Łączy style – powieść feministyczną wynaturza, posługując się nieco hrabalowskim poczuciem humoru, jest silnie ironiczna, stosuje mnóstwo chwytów satyrycznych i sarkastycznych; nie ma sensu ich analizowanie – dla każdego powinny być bardzo wyraźne i celne.
Trochę czerpie autorka poza tym z konwencji kryminału, komedii i powieści obyczajowej, dzięki czemu powieść nie może być nudna. Choć zakończenie przypomina romans – nierzeczywisty i optymistyczny, to jednak w obliczu całej powieści z łatwością można to autorce wybaczyć. Jasne, że zdarzają się i nudne fragmenty, ale w końcu – gdzie ich nie ma? Ważne, że Obermannova miała pomysł na książkę i nie zatraciła go w tekście. Co jeszcze napisać o „Proszę się nie rozłączać”? Podobało mi się. Tak po prostu.
Gdyby Milan Kundera nosił spódnicę najpewniej już dawno byłby autorem podobnego poradnika, a dziś, patrzący - z pomnika na praskim Rynku –...