Pozornie bez winy to doskonale sportretowana mała społeczność, z jej wadami i zaletami. Od czasu Twin Peaks małe, umiejscowione nieco na obrzeżach głównego nurtu miasteczka stały się w powieściach kryminalnych synonimem podskórnego życia, w którym nic nie powinno być rozumiane dosłownie. Z kilku powodów.
Po pierwsze: wszyscy się znają, bohaterowie bywają ze sobą spokrewnieni lub skoligaceni, mogą sobie pomagać, ale mogą także gmatwać rzeczywistość. Po drugie: nie ma tu miejsca na anonimowość, typową dla dużego miasta. Nie ma wielkich konfliktów, nie ma wielkich spraw. To może prowadzić do złudnego przekonania, że życie w małej miejscowości jest proste. Po trzecie: są marzenia, ambicje i dramaty, które łączą i dzielą sąsiadów. Są uczucia i emocje, bez których świat zarówno wielkich, jak i małych miejscowości jest nijaki. A niektóre ambicje, jeśli trafią na podatny grunt, mogą się zamienić w zbrodnię.
Ale po kolei.
W malowniczej scenerii Sobótki, uzdrowiskowej miejscowości u podnóża tajemniczej góry Ślęży, świętego miejsca dawnych Słowian, zostaje znaleziona zamordowana kobieta. Śledztwo prowadzi lokalna policjantka Florianna Szulc i podkomisarz Marcin Anders z wrocławskiej komendy. Florianna jest piękna, ma tajemniczą przeszłość i jest mocno osadzona w lokalnej społeczności. Marcin jest przystojny, nieco gburowaty, ale jak przystało na rasowego śledczego, ma intuicję, która pozwala mu oddzielać ziarna od plew. Ten zgrany duet prowadzi nie tylko sprawę zbrodni w Sobótce. Pomiędzy Florianną a Marcinem toczy się gra. Rywalizując ze sobą, w rzeczywistości wzajemnie się przyciągają i odpychają. Pikanterii sprawie dodają byli partnerzy Florianny i Marcina oraz wścibski i wszędobylski dziennikarz, który usiłuje zyskać chwałę kosztem poszukujących. Gdy obserwujemy dochodzeniowców i powoli wsiąkamy w nieco senny klimat Sobótki, sprawa zaczyna się komplikować.
Paulina Medyńska stworzyła zgrabną opowieść, korzystając ze znanych i działających zawsze schematów. Mała miejscowość daje wiele możliwości tworzenia tła. Wiadomo, kto rządzi w miasteczku, kogo należy słuchać, komu nie wolno ufać, a do kogo należy się uśmiechać. Głęboko osadzona w tej społeczności Florianna musi zręcznie lawirować pomiędzy pouczającymi ją dawnymi przełożonymi, znajomymi rodziców i miejscowym księdzem. Nie jest już małą, grzeczną dziewczynką, teraz ona stanowi prawo w mieście. Marcin Anders ma nieco łatwiejszą sytuację. Nikt nie pamięta go jako chłopca, ale też nikt nie opowie mu o sprawach, o których nie mówi się obcemu. A tych, jak zawsze, jest sporo. Nie ma takiego miejsca na świecie, w którym zła nie zamiata się pod dywan.
Autorka zręcznie zestawiła puzzle, z których uformowała tę opowieść. Barwne i mocne postaci głównych bohaterów zdecydowanie górują tu nad intrygą, choć tej niczego nie można zarzucić. Mamy tu ludzką chciwość, nieodwzajemnioną miłość, zazdrość, gniew na bliskich i rozczarowanie życiem. Taka mieszanka pozwala na układankę, w której sporo się może wydarzyć. Paulina Medyńska zręcznie zestawia elementy, wydobywając na światło dzienne to, co inni pragną ukryć. A jako bonus czytelnik dostaje wiedzę o jednym z ciekawszych miejsc Dolnego Śląska. Magiczność tego miejsca, zestawiona z wadami mieszkańców przedstawionej miejscowości daje piorunujący efekt.
Powieść czyta się szybko, nie nuży. To dobrze skonstruowana historia, logiczna fabularnie, z odrobiną humoru. Bardzo polecam.