„Portret smoka” Barbary Derlickiej budzi uśmiech. To książeczka z tych, o jakie dziś coraz trudniej, napisana z pomysłem i dowcipnie – choć przecież czasami wykonanie dalekie jest od ideału.
„Portret smoka” ma bez wątpienia wdzięk i musi spodobać się maluchom, do których jest kierowany. Barbara Derlicka proponuje dzieciom kilkanaście krótkich wierszyków, których tematem jest zawsze smok – smoczy wygląd, konkretny smok czy różne aspekty smoczego życia. Mimo wiodącego motywu, wydawałoby się, że do znudzenia powtarzanego w literaturze czwartej, udaje się autorce stworzenie rymowanek świeżych i sympatycznych. Kontynuuje tym samym Derlicka najlepsze tradycje wierszyków dla dzieci i daje się poznać jako ciekawa, rozwijająca się autorka. Wiele razy rezygnuje z narzucających się, szablonowych, określeń: szuka rymów głębiej niż w gramatyce, widać, że bawi się swoimi rymowankami i – że sprawia jej to przyjemność. Stąd już prosta droga do rozbawienia maluchów.
W książeczce znajdują się wierszyki krótkie, ale zbudowane na konkretnych pomysłach. Po wstępnym przybliżeniu wyglądu typowego smoka, Derlicka zabiera się za opisywanie smoczych osobistości – smoka-eleganta i smoka-jarosza (tu największy zgrzyt, rym miny-witaminy przeniesiony z piosenki dla dzieci nie daje się zapisać jako osiągnięcie autorki, a nieuświadomiona prawdopodobnie kalka). Zabrakło mi absurdalnego rozwinięcia wizji czkającego smoka – święty Jerzy jako pogromca tych baśniowych stworów mógł poczekać na lepszą okazję.
Potem, może zainspirowana wioską Smurfów, kreuje Barbara Derlicka kilku przedstawicieli smoczego rodu w jednej bajeczce. Każe swoim bohaterom tańczyć i posługiwać się komputerami. Pokazuje ewolucję smoków (po których przyszły dinozaury, w zasadzie – po co czepiać się szczegółów). Jest i element kultury – opowieść o chińskim smoku to wierszyk o walorach edukacyjnych. Krakowski (może raczej Wawelski?) smok przedstawiony został w dwóch odsłonach – jako stary i nadający się do remontu stwór oraz… jako element krakowskiej szopki – i, przyznaję, tego akurat nie rozumiem: połączenie Bożego Narodzenia ze smokiem, który przychodzi pokłonić się Jezuskowi – to zabieg nie na moją wyobraźnię. I tak najbardziej cieszy rymowanka „Pradziad krowy”, a raczej pomysł na nią – wywiedzenie znanego maluchom stworzenia od baśniowej istoty.
Derlicka imponuje rozmachem, chociaż obudowuje swoje proste i krótkie historyjki na kilku zaledwie, w dodatku stereotypowych, pomysłach. Popełnia czasem błędy w rytmizacji tekstów, nie zawsze staranne są w jej wierszykach rymy. Ale ważniejszy od rozwiązań formalnych jest pomysł na teksty – Derlicka potrafi z uśmiechem naszkicować wyimaginowaną krainę smoków tak, żeby przyciągnąć małych odbiorców i zainteresować ich bajkowymi bohaterami.
To, co zrobił Janusz Tycner z ilustracjami do publikacji, zasługuje na najwyższe uznanie. Smoki na jego obrazkach mają zabawne miny i zachęcają do lektury, bo stanowią zapowiedź czegoś miłego i dowcipnego. Wyraziste sylwetki, duże kształty, nasycone kolory – to cechy charakterystyczne grafik Tycnera. Rysunki dobrze oddają ogólną wymowę wierszy i są też dla dzieci dodatkowym źródłem radości.
Izabela Mikrut