Znajdujemy się w Olsztynie (opuszczamy jego granice tylko w momencie, gdy autor omawia wydarzenia w Jedwabnem jako pretekst do rozważania stosunków polsko – żydowskich). Mieście – wielkim tyglu. Mieszają się tu różne narodowości i kultury. Znajdziemy w owym „kotle” Polaków, Niemców, Czechów, Litwinów, Ukraińców. Zresztą sami Polacy są podzieleni na kulturę mazurską, śląską, pomorską, warmińską, kaszubską). Istna Wieża Babel.
Z tego wielkiego pomieszania języków i kultur mogą brać swe źródła trzy różne postawy. Pierwsza, rzadka, praktycznie nie opisywana przez autora, to obojętność i hermetyczność. Druga, niestety częsta, to nietolerancja i konflikty. Przytoczmy słowa z pierwszej części:
„Jak dużo zależy od przypadku! Jak miasto może dzielić, różnić, uczyć! Granicą może być dom, klatka schodowa, klasa, szkoła, dzielnica. Tam nie chodź, uważaj na tego Kurpia, ten wredny Ukrainiec, pieprzony Szwab, czemu jeszcze nie wyjechał!”
Jest jednak na szczęście trzecia postawa – dialogu, porozumienia między odmiennymi kulturami. Z niej właśnie wyrosła w 1990 r. Wspólnota Kulturowa „Borussia”. Oddajmy znów na chwilę głos autorowi:
„(...)w 1990 roku, już po upadku komunizmu, założyliśmy w Olsztynie demokratyczne stowarzyszenie Wspólnota Kulturowa „Borussia”, której nazwa – ani niemiecka, ani polska, ani łacińska – miała znaczenie aideologiczne, anacjonalistyczne i odnosiła się do naszego regionu Warmii i Mazur jako do europejskiego regionu, w którym zastane dziedzictwo, przez lata okłamywane i ukrywane, posłużyło nam do próby (udanej w warstwie inteligencji) stworzenia społeczeństwa otwartego oraz kultury dialogu.”
Widzimy Olsztyn w perspektywie podwójnie historycznej. Chodzi o zarówno o Historię przez wielkie H, czyli dzieje narodów i kultur, jak i tę załamującą się w pryzmacie doświadczenia jednostkowego. Tkanka autobiograficzna spaja zresztą całość, o czym za chwilę.
Książka podzielona jest na trzy eseje. Pierwsza, „Mała autobiografia Olsztyna” jest autobiografią w pełnym tego słowa znaczeniu. Towarzyszymy autorowi od lat dziecinnych aż do dnia dzisiejszego. W mojej opinii jest to najlepsza część, na pograniczu prozy i poezji. Dwa pozostałe szkice, „Polak, Niemiec i Pan Bóg” oraz „Wstydliwa choroba: antysemityzm polski”, dotyczące odpowiednio relacji polsko – niemieckich i polsko – żydowskich, są z założenia obiektywne. Jednak to tylko założenie – osobowość pisarza nieraz wysuwa się na plan pierwszy, wylewając się na powierzchnię w licznych dygresjach. Są to więc raczej eseje obiektywno – subiektywne. Nie umniejsza to walorów całości i w niczym nie przeszkadza. Lekkie pióro sprawia, że czyta się książkę jednym tchem.
O czym traktuje lektura? Jest to opowieść o relacjach między narodami i kulturami, a także o różnego rodzaju traumach. Traumach pojawiających się w życiu zarówno narodów, jak i pojedynczego człowieka. O trudnych wydarzeniach i przeżyciach autor mówi z wielkim żarem. Do niektórych spraw wraca wręcz obsesyjnie, jak na przykład do kwestii utraty wiary w Boga. Ten żar sprawia, że ma się miejscami wrażenie pisania gorączkowego, z szukaniem dopiero najbardziej odpowiednich słów. W pierwszej, autobiograficznej części zdarzają się na przykład dłuuuuuuuuuuugie zdania z kilkudziesięcioma wyrazami. Oto próbka:
„Z okna pokoju rodziców, które wychodziło na zachód, widziałem najpiękniejsze obłoki i chmury świata, które sunęły z zachodu lub północnego zachodu na wschód, płynęły gęsto, marszem, szeregiem, lotem, popędzane, leniwe, gęste, płaskie, wieloczęściowe, burzowe, wieczorne, poranne, całymi watahami, nisko, ciężko, kulejąco, tłumem, ścieśnione, rozpychające się, serdeczne, wesołe, ponure, pękające, ślizgające, taflowe, lustrowe, lodowe, pijane, zaskakujące, jednostajne, proste i skomplikowane, płytkie i postrzępione, błyskotliwe i zamroczone, marcowe i sierpniowe, szybkie i powolne, ubrane i rozebrane, alegoryczne i przyziemne, pohukujące, mamroczące, śpiewne i całkiem rozhulane znad Jeziora Kortowskiego, gdzie chowało się słońce, mój bóg, moje bóstwo powietrzne, gorący hymn do wędrówki przez świat, którą kiedyś muszę rozpocząć”.
Jednak, co może się wydać zaskakujące, nie odczuwamy wrażenia dłużyzny czy znudzenia. Wręcz przeciwnie – takie pisane jak w gorączce, spiętrzone zdania przydają uroku i poetyckości tekstowi.
Całość jest lekturą z pogranicza literatury faktu i literatury pięknej, prozy i poezji. Fascynująca książka. Polecam gorąco.
Kalina Beluch