„Ale to już było...” śpiewała kiedyś Maryla Rodowicz, po mistrzowsku głosem, mruczeniem i gitarą oddając smętny urok postmodernistycznego zmęczenia, czy też (oby nie!) wyczerpania materiału. Rzeczywiście – „Pokój żeńsko-męski na chwałę patriarchatu” już kiedyś był, choć nazywał się inaczej, inną historię opowiadał, inną autorkę posiadał. Hanna Samson, zdaje mi się, – niczym Cartezarowska Berthe Trépart – zastosowała technikę „proroczego synkretyzmu”. I być może obyło się bez pomocy mistrzów różdżki, której drgnięcia miałyby wskazać odpowiednie elementy innych utworów nadających się do wyizolowania i połączenia w niezgorszą całość, jednak nawet taki laik literatury, jak pisząca te słowa, owe pomniejsze cząstki wyczuwa. Jest i Pilchowska przewrotność, czuć posmak heroikomicznego opisu Masłowskiej czy Goerke, momentami z bukietu zapachów wyłania się Bridget Jones, naiwna, aczkolwiek urocza Ania z Zielonego Wzgórza, ich polskie odpowiedniki spłodzone na kartach książek Grocholi, zdesperowana kobieta Pawlowskiej, o metafizycznie wulgarnych bohaterkach powieści Gretkowskiej nie wspominając. Taki oto bigosik zgotowała nam autorka. Bigosik bigosikiem, strawić można. Głód jednak pozostaje.
Barbara Patrycka, właścicielka Kliniki Prącia i jednocześnie najpilniejsza w niej przodowniczka pracy jest kobietą sukcesu, postacią medialną – prowadzone przez nią telewizyjne show „Pytanie o pytę” nie tylko bije wszelkie, kiedykolwiek zarejestrowane rekordy popularności, ale też i jej samej daje wielką satysfakcję (jakże by inaczej), buduje etos najsprawniejszej, najbardziej zaznajomionej z tematyką erekcji, obdarzonej największym libido.
Taka współczesna satyra na... no właśnie, nie bardzo wiadomo co. Książka bowiem nie jest podręcznikiem dla nieumiejętnych kochanek, nie jest też prowokacyjnym, prześmiewczym obrazem naszej polityki, choć partia rządząca – Pycha i Sprawiedliwość z premierem Marciniakiem, przewodniczącym Basiakiem, wszechobecnym Radiem Marynia, w którym znakomicie funkcjonuje kółko różańcowe (naturalnie chodzi tu o różaniec innych religii, jak stanowczo podkreśla autorka) budzi oczywiste skojarzenia. Ta książka jest o byciu żoną, co może dziwić wszystkich tych, którym na nazwisko pisarki uruchamia się myślenie feministyczne.
Hanna Samson, debiutująca powieścią psychologiczną „Zimno mi, mamo”, stworzyła postać Barbary Patryckiej w dość głośnej „Wojnie żeńsko-męskiej i przeciwko światu” od razu zyskując swojej bohaterce rzesze sympatyków. Nic dziwnego – ktoś zrobił tutaj marketingowy „good job”, jak mawiają anglojęzyczni. Reklamowana jako śmiała obyczajowo i jednocześnie nieco niezdarna, prowokacyjna, erotyzująca (ale mimo wszystko nie – erotyczna), rzekomo podkopująca podwaliny moralności, feminiąca, pełna pikanterii i czarnego humoru – do tego niezbyt obszerna.
Kompozycja idealna – idealna do napisania części drugiej, którą trzymam w dłoni. Tak powstał „Pokój żeńsko-męski na chwałę patriarchatu”, kolejna pozycja na liście lektur adresowanych do kobiet, lektur wyzwalających z ciasnych ram narzuconych kobietom przez męskie struktury układu. Rzekomo wyzwalających. O ile bowiem książka bawi, choć przyjemność tekstu nie rośnie w miarę trwania konsumpcji, o tyle nie wnosi nic nowego. Powiela schematy, czy też antyschematy, które już znamy i kochamy (?). Janusz Leon Wiśniewski na tylnej okładce wyznaje, iż chciałby mieć takie skojarzenia jak Hanna Samson, co jednak wydaje się mu niemożliwe, zważywszy, że ma penisa. Cóż – być może szczęśliwe posiadanie pustki między nogami odgrywa tu jakąś rolę. Autorka niniejszej recenzji śmie jednak głośno powątpiewać, czy ów brak może mieć rzeczywisty, pozytywny wpływ na recepcję „Pokoju żeńsko-męskiego na chwałę patriarchatu”. W jej przypadku przynajmniej – nie miał.
Bohaterki opowiadań to kobiety zdolne do szaleństwa, nienawiści i miłości. Takie, które i obiad ugotują, i kogoś zamordują, a potem szybko posprzątają...
Nowy reality show o erotycznej formule inspirowanej „Dekameronem” przyciąga przed telewizory miliony widzów. Prowadzący robią, co mogą...