„Zwykłymi słowami nie sposób opisać to co jest niezwykłe, szczególnie tu i teraz, a taki jest właśnie liryzm „Platoniki” i taką jest poezja ich autorki.” Na debiutancki tomik Dominiki Chyc warto zwrócić uwagę chociażby z powodu wyżej zacytowanego zdania zachęcającego do poznania twórczości młodej poetki z Rzeszowa.
Niezwykle odważne są to słowa, materiał językowy ma bowiem to do siebie, że niechętnie nagina się pod czyjąkolwiek presją, by ulec przemianie w piękną i niosącą wiele treści metaforę. Tym bardziej w metaforę wyrażającą odczucia wewnętrzne. A przynajmniej – nie każdemu pozwala sobie z nim poczynać zbyt śmiało. Trzeba być nie lada gimnastykiem, by uczynić coś z (niemal) niczego. W epoce powszechnego bełkotu to wyczyn iście akrobatyczny, do którego wykonania potrzebna jest i wrodzona umiejętność, i świetna kondycja. I choć bardzo chciałam przejść do lektury wierszy Dominiki Chyc tuż po przeczytaniu znajdujących się na tylnej okładce słów zachęty, nie mogłam tego zrobić. Moją uwagę przykuło bowiem jeszcze jedno twierdzenie. Śmiem powiedzieć – twierdzenie wręcz rewolucyjne wobec mych ugruntowanych (skostniałych?) już poglądów na kierunki rozwoju współczesnej poezji: „We współczesnej poezji dominują dwa trendy. Modny i klasyczny. Modny, na ogół, sprawia wrażenie spaceru po alejach rymowanych frazesów. Błyskotliwych i finezyjnych dowodów erudycji lub natchnienia.
Poezja klasyczna to poezja uczuć. Radości i bólu. Życia i wyobraźni, a wrażliwość oraz umiejętność ich wyrażenia już jest sztuką samą w sobie.” Pierwszym zaskoczeniem jest już sam podział na modny i klasyczny „trend” w poezji. Gdyby uprościć sprawę, nurt modny, czyli ten dzisiaj najbardziej popularny, opierałby się na tekstach rymowanych, ale jednocześnie, mimo że pustych treściowo, to jednak podanych w eleganckiej tudzież zbyt napuszonej formie. Na prawdziwe emocje nie byłoby w nich miejsca. To miejsce miałoby się znaleźć w nurcie klasycznym nastawionym na wypowiedź prostą, przepełnioną delikatnym pięknem, lekką, porywającą i wzruszającą. I tutaj powstrzymać się już nie mogę, seria pytań wybuchnie, na szczęście z uprzedzeniem. Co to za dziwna klasyfikacja? Rozumiem, podział „autorski”, jednakże o ileż upraszczający zjawiska mające miejsce w poezji współczesnej! Dzisiaj teksty skraca się do minimum – asceza i prostota formy, to jest „trend modny”. Od rymów się odchodzi, a jeśli już są stosowane, wykorzystuje się je w tekstach satyrycznych, rozrywkowych. A i znajdują się grafomani, którzy przy pomocy „rymów częstochowskich”, z zachowaniem patetycznego stylu, starają się wyrazić swoje uczucia – do jakiego ich wtedy nurtu zaliczyć, skoro klasyczny to „ten od uczuć”, a modny od formy i śmiesznej egzaltacji? Czy może przeciągnąć ich na którąś stronę, odmawiając czy to włożonego w tekst uczucia, czy grafomaństwa po prostu? Następna rzecz: do czego odnosi się sama nazwa „trendu klasycznego”? Klasyczny, czyli że… jaki? Nawiązujący do tradycji? Tradycja łączy w sobie zarówno popisy językowej sprawności, spojrzeć wystarczy na konceptyzm barokowy, jak i poezję przepełnioną uczuciem (tutaj przykładów nie trzeba). A może po prostu „klasyczny” traktować jako wyraz ideałów starogreckich wyrażających się w malarstwie czy rzeźbie za pomocą harmonijnego Piękna, ładu i pozytywnych uczuć (Prawda, Dobro) z nich wypływających? Załóżmy, że tak.
Co zatem zaliczyć do „trendu modnego”? Czy również i biegłość językową pokazywaną w twórczości dwudziestowiecznych poetów lingwistycznych (Białoszewski, nazwisko coś mówi, prawda?)? Wszak owi poeci „modnie” spacerują „po alejach rymowanych frazesów, błyskotliwych i finezyjnych dowodów erudycji lub natchnienia”. Tylko, ponadto, warstwę językową porasta warstwa semantyczna, która ukazuje wielowymiarowość (i zarazem znakomitość) tej poezji. Jak widać, autor (anonimowy, niestety…) wstępu do tomiku poezji Dominiki Chyc wykonał bardzo ryzykowny, a jednocześnie absurdalny (!) krok mówiąc: albo fikuśna forma, albo głębia. Jego radykalizm wpłynął tylko na jego niekorzyść. A jak sprawa wygląda w przełożeniu na „Platonikę” młodej poetki? Gdybym była złośliwa, tuż po komentarzu mówiącym o niezwykłych faktach zapisanych prostymi słowami, zacytowałabym fragment utworu „Zimowy sen”: „Suknia od łez mokra, w której topię się, Zetnie mnie na nowo gdzieś na miękkim dnie, Zobaczę tam walca, co w soplach się gnie, Zaiskrzy się śliska muzyka na szkle.” Ach, jakże pięknie określił Barańczak tego typu sposób wyrażania myśli! Zrobił to w wierszu „Ze wstępu do rozmówek” i ja go zacytuję w tym miejscu. Toż to „głębia słów po kolana”, nic więcej! Choć faktycznie, przyznać trzeba, prostota tekstu poraża… Słowa krytyczne na temat stylistyki zostawię sobie jednak na później. Bardziej zaintrygowało mnie zdanie, znów nie spośród „właściwego” zbioru trzydziestu tekstów, ale zamieszczone w notce biograficznej autorki. Brzmi ono: „Nadal wierzy w ludzi”. Niby zwyczajne zdanie, jednak intryguje, kiedy występuje jako jedyne w akapicie, a poprzednie akapity nie tłumaczą, dlaczego niby autorka miałaby w ludzi wątpić. Czyżbyśmy mieli sobie sami dopowiedzieć: „Wierzy mimo że ten dzisiejszy świat jest taki zły”? Ja jednak, nie chcąc domniemywać, postanowiłam poszukać odpowiedzi bezpośrednio w tekstach. Skoro już należą one do „trendu klasycznego”, stosunkowo łatwo powinno się takową odnaleźć. Czyżby? „Platonikę” wypełniają głównie erotyki.
Całość wzięła tytuł od jednego z wierszy („Nie znam cię i nic nie wiem / O tobie i twoim istnieniu…”), w którym bohaterka liryczna, kobieta kochająca poezję, twierdząca, że „prozą zbyt łatwo się poranić”, zwraca się do Człowieka (Każdego), przyznając do tego, że pragnie wierszy o nim, by mogła go choć w niewielkim stopniu poznać. Zabieg ciekawy, choć powtarzający typowe przekonanie o wyższości poezji nad innymi formami literackimi – bo w niej przecież uczucia, bo w niej moc kreowania świata. Pozostałe wiersze określające relacje między kobietą i mężczyzną z perspektywy tej pierwszej, oscylują wokół pojęć: bycia, niebycia, przychodzenia, odchodzenia. Nieśmiałe, próbujące uchwycić ulotne chwile, delikatne – tak najlepiej je określić. Niektóre całkiem ładne, niektóre, za grafomaństwo, skazałabym bez doczytania do końca na szafot. A odpowiedzi na pytanie, dlaczego autorka miałaby nie wierzyć w ludzi jednak nie znalazłam. Rozczarowało mnie to nieco, zmieniłam zatem kąt odczytu wierszy Chyc. „Myślałam: Może mi się przyuroczysz”, „Przyśniłam się lekko do twego półmroku”, „Z nocy się nie wycienisz, / Z miasta się nie wygwarzysz”, „Jak wszyscy w pomrocznym / Niemieście”. Pachnie Leśmianem? Oj tak, niejeden wiersz Dominiki Chyc inspirowany był twórczością tego poety. Jednak, jeśli tylko przypatrzyć się dobrze, znajdziemy w poezji młodej artystki i inne ślady inspiracji różnymi twórcami. Czyż „Ballada o…” („Bezwolna Słodycz i Słodka Niewola. / Słodycz Zniewolona i Niewola Słodka (…) / Niewola Słodka i Słodycz Bez Woli), nie kojarzą się z miejscową idiotką i tutejszym kretynem z „Karty dziejów ludzkości”? Bo mimo że „Balladę o…” wypełnia nastrój poważny, autorka zastosowała w niej podobny do Tuwima zabieg stylistyczny. To nie koniec wyliczania. Jest jeszcze Szymborska.
Wprawdzie Chyc czerpie z niej bez stosowania zabiegu ironii, jednak jest to inspiracja widoczna. Czy to w prostocie słownictwa, czy, co wspólne z Leśmianem również, w poetyce nieistnienia zaprzeczonego (nie-nieistnienia). Nieobce są też młodej poetce wiersze miłosne czy to Haliny Poświatowskiej, czy to Małgorzaty Hillar. I tak, jak niewinne zabawy konwencją w kilku przypadkach są pomysłem zrealizowanym naprawdę dobrze, tak leśmianowska nuta brzmi zdecydowanie nieładnie. Nawiązywanie do specyficznego, a przede wszystkim charakterystycznego języka, którym posługiwał się Bolesław Leśmian i próba wykorzystania go we własnej twórczości wymaga niezwykłego wyczucia, tak by odpowiednio wiersz nasycić, ale nie przepełnić. Niestety podczas czytania „Platoniki” zastanawiałam się poważnie momentami, czyj tomik trzymam w ręce. Za to daję autorce minus.
Jeszcze jeden minus dostaje się Dominice Chyc za ciągłe zaczynanie zdań pierwszą literą alfabetu. „A moje pióro dumne rysy kreśli (…) / A świat jakby z boku (…) / A życzenia tańczą w monoklu księżyca (…) / A tu mgłą obrasta cała okolica (…) / A cienie spłakane.” I choć zabieg jest celowy zapewne, powtarzany w ponad połowie wierszy mierzi czytelnika. Szczególnie wtedy, gdy młoda poetka bardzo ciekawie zróżnicowała samą formę poszczególnych utworów, nie tonąc w mrocznych głębinach jednego, powielanego schematu. Czyli potrafi. Ale nie do końca. Niechaj więc pracuje dalej, a może dorobi się kolejnego, lepszego tomiku – to pierwsze pobożne życzenie. Drugim jest, by tekst wstępny do potencjalnego zbiorku napisała osoba bardziej kompetentna niż w przypadku „Platoniki”.
Anna Szczepanek