Philippe Segur w swojej powieści „Pisarz w 10 lekcjach” daje upust sarkazmowi, próbuje pożenić literaturę piękną z powieścią rozrywkową, a może po prostu zależy mu na stworzeniu wielkiej historii o błahostce. Pewne jest, że komponuje książkę przesiąkniętą ironią – wyraźną nawet dla niewprawnych czytelników. „Pisarz w 10 lekcjach” to relacja dotycząca męki twórczej.
Główny bohater od dziecka marzy o zrobieniu pisarskiej kariery. W dzieciństwie mało istotne publikacje pozwalają mu na podsycanie przekonania o własnej wybitności. Kiedy dorasta, w dalszym ciągu nie potrafi stworzyć arcydzieła, na szczęście jego debiutancka powieść, „Metafizyka psa”, zdobywa nagrodę (to szczegół, że przyznaną przez środowisko weterynarzy). Prawda jest okrutna: Phil Dechine nie ma talentu. Nie interesują się nim czytelnicy, a krytycy piszą niepochlebne recenzje. Bohater żyje złudzeniami, wciąż marzy o sukcesie, oddalając się od rodziny. Nie dostrzega negatywnych postaw otoczenia, to raczej szczęśliwy idiota o zredukowanych niemal do zera zdolnościach wyciągania wniosków z kolejnych obserwacji. Dziesięć lekcji to dziesięć rozdziałów – etapów życia niespełnionego pisarza amatora.
Segur pokazuje w nich mało udane wydarzenia – próby znalezienia wydawcy (bohater skacze z radości po otrzymaniu odpowiedzi odmownych, za każdym razem też odgrywa szopkę dla sąsiadów, którzy mogliby go denerwować), kwestie recenzji i wywiadów, spotkań autorskich, nagród literackich czy czytelników. Segur zdecydowanymi ruchami kreśli swoją postać, z przerysowania czyniąc podstawowe źródło dowcipu. Jednak hiperbolizacje w jego książce w pewnym momencie wymykają się spod kontroli i zamiast pełnić rolę katalizatora komizmu, nadają fabule przewidywalności. Z czasem jednostajne chwyty zaczynają nużyć i męczyć, zamiast nadawać historii dynamizmu – obciążają niepotrzebnie akcję. Bohater staje się niemal papierowy, nieprawdopodobny, niewiarygodny. Dojrzały mężczyzna o psychice kilkulatka (a wcześniej – kilkulatek o sposobie postrzegania dorosłego faceta) nie może się tu sprawdzić. Zamiast oryginalnego spojrzenia na egzystencję pozbawionego talentu (i niepozbawionego ambicji) człowieka, otrzymują czytelnicy tekst, którego wątpliwej jakości żarty nie spotkają się z uznaniem, mimo że na początku jeszcze bawią. Ujawniają się tutaj przede wszystkim różnice kulturowe w ocenianiu komizmu.
Francuski humor nie musi sprawdzać się w polskim odbiorze. Zbyt mało tu subtelności, za dużo nachalnych prób rozbawiania, za mało zróżnicowania chwytów, za dużo przewidywalnych elementów. Niby dla zwykłych czytelników powinno wystarczyć – ale nie dam głowy, czy jednostronność wysiłków w połączeniu z treścią nie będzie stanowiło wybuchowej mieszanki. Chwilami ma się wrażenie, że problemy bohatera przekładają się na męczarnie pisarza – niby dobry pomysł na odtworzenie przekazu, ale zawsze pozostaje pytanie, czy było warto. Wolałabym jednak, żeby relacji z wyobrażeń bohatera było trochę mniej – taka ilość odbiera momentami przyjemność z lektury. Drobny czytelniczy absurd: mało spostrzegawczy odbiorcy nie zwrócą uwagi na żartobliwe detale, wyłapią natomiast dowcipy-siekiery. Ci natomiast czytelnicy, którzy ucieszą się z humorystycznych drobiazgów będą raczej zmęczeni blokami powtarzalnych zabiegów.
Izabela Mikrut
Miłość i medycyna w znakomitej współczesnej powieści obyczajowej. Opowieść o potrzebie miłości, ludzkiej samotności, poszukiwaniu samego siebie, roli marzenia...