W „Pierwszej miłości”, powieści, którą Sandor Marai napisał w latach 20. XX wieku mamy do czynienia ze specyficzną narracją, narracją, którą narzuca przyjęta forma diariusza.
Bohaterem książki jest stary nauczyciel, człowiek u schyłku kariery rozpoczyna lekcje łaciny w klasie maturalnej. Zwykle wykładał ten przedmiot młodszym, w klasach czwartych. Jego niepewność wzmaga fakt, że do „jego” klasy rok wcześniej w ramach koedukacyjnego eksperymentu dołączyło sześć dziewcząt. Jak wobec uczennic ma się zachować pedagog? Z pewnością peszy go i onieśmiela obecność młodych kobiet – stara się więc poświęcać im jak najmniej uwagi. Z czasem jednak w jego rozmyślania coraz częściej wkrada się postać Margit Cserey – drobnej cichej uczennicy, niewyróżniającej się specjalnie. Dziewczyna blisko przyjaźni się z Madarem – innym wychowankiem głównego bohatera. W Madarze nauczyciel dostrzega najpierw siebie sprzed lat – biednego, ambitnego i uzdolnionego słuchacza, a potem – rywala do serca dziewczyny. Początkowo pomaga chłopcu w chorobie, jednak z niezrozumiałych i nieuświadamianych przyczyn rodzi się w nim agresja w stosunku do Madara. Nakręca się spirala gniewu i niesprawiedliwości – Madar czuje się poniżany i zauważa coraz wyraźniejszą niechęć nauczyciela. Jak skończy się nierówny pojedynek?
Przyjęta konwencja dziennika pozwala na daleko posunięte retardacje. Mnóstwo uwagi poświęca autor drobiazgom, nieistotnym rozważaniom i mało ważnym dla „fabuły” przemyśleniom. Powieść ta imituje rzeczywisty dziennik „intymny”, pisany tylko dla siebie, bez przeznaczenia do publikacji. Zapiski nauczyciela mają pomagać w uporządkowaniu myśli lub – z rzadka – utrwaleniu wydarzeń z całego dnia. Wydarzeń niewielkiej rangi i przeważnie bez znaczenia w późniejszym rozwoju akcji. W „Pierwszej miłości” większą rangę zyskuje to, co można wyczytać między wierszami, wszelkie domysły odbiorców budują tak naprawdę treść książki, wypełniają powieść. Po tym tomie nie należy się spodziewać błyskawicznego rozwoju akcji, raczej stonowanych refleksji. Nie oznacza to jednak nudy czy rutyny, z czasem zwierzenia nauczyciela i jego niewypowiedziane uwagi zaczynają intrygować odbiorców, przyjemność lekturową sprawia rekonstruowanie rzeczywistych zajść i próba wniknięcia w przeszłe doświadczenia bohatera.
Forma prywatnego dziennika, zamiast gwarantować pełną szczerość, zaciemnia fakty i uniemożliwia wręcz momentami dotarcie do prawdy. Mimo zwyczajnych relacji z monotonnego życia, Sandor Marai potrafił budować napięcie dramatyczne i wyzyskiwać niedomówienia w funkcji czynników zapraszających do lektury. Splótł w swojej książce kilkanaście wątków, które nie zostały do końca rozwiązane, a jedynie zasygnalizowane. Jest to powieść o ogromnej ludzkiej tragedii – w dziennych notatkach nie ma narzekania na los, ale łatwo zauważyć dramat samotnego człowieka. Bez fajerwerków fabularnych i za sprawą kilku nieistotnych opowieści przekazuje tu autor głębokie prawdy o nas samych. Szokująca w latach dwudziestych forma dziś może wydać się zwyczajna – osiem dekad temu zaskakiwała. Jest też „Pierwsza miłość” studium choroby, cierpienia, goryczy i wstydu, jak wyjaśnia rozmówca nauczyciela „w nas jest jakaś choroba zakaźna (…). Samotność jest tą zakaźną chorobą. Oni bronią się przed nią, ci piękni, zdrowi, każdy na swój sposób”. Zaskakuje Sandor Marai celnością spostrzeżeń i ich uniwersalnością czy ponadczasowością. I między innymi dlatego zasługuje ta powieść na uwagę.
W dorobku Sándora Máraiego osobne miejsce zajmują trzy zbiory miniatur: Cztery pory roku (1938), Niebo i ziemia (1942), Księga ziół (1943). W języku polskim...
„Znieważeni” (1947) to po „Zbuntowanych”, „Zazdrosnych” i „Obcych” czwarta część cyklu Dzieło Garrenów...