Cały urok nauk krytycznych czy to z dziedziny socjologii, psychologii czy literatury polega na tym, że co jakiś czas pojawia się w ich ogrodzie jaskółka postępu, nowości, która natychmiast po swoim zachwycającym wystąpieniu zostaje zapomniana. Tak właśnie stało się z książką Carla L. Beckera zatytułowaną „Państwo Boże osiemnastowiecznych filozofów”. Z takich a nie innych powodów po swym pierwszym wydaniu w 1932 roku popadła w zapomnienie aż na, bagatela 71 lat. Niestety, jak nam wiadomo z pozycjami krytycznymi, synkretycznymi nie zachodzi proces fermentacyjny jak w przypadku wina. Wręcz odwrotnie, z każdym rokiem rozwoju myśli humanistycznej i nauki tezy w nich zawarte tracą na sile, stając się opiniami ogółu. O wszystkim decyduje pierwszeństwo. Dlatego dodatkowe sześć lat opóźnienia, jakie upłynęły od amerykańskiego wznowienia do wydania w polskim przekładzie Janusza Ruszkowskiego nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka, w przypadku książki Beckera niczego już nie zmieniają. Dlaczego? Powód jest bardzo prosty: wszystkie genialne tezy amerykańskiego filozofa historii utraciły status pierwszeństwa i dziś mało kto zna jego nazwisko, zaś powtórzone tezy przypisuje się autorstwu innych myślicieli.
„Państwo…” koresponduje z artykułem „Każdy swym własnym historykiem” wygłoszonym przez Beckera na zjeździe American Historical Association w 1931 roku, w którym raz na zawsze odżegnał się od formułowanej przez Rankego idei historii jako nauki, postulując tezę, że wszelka wiedza historyczna jest zależna od egzystencjalnych potrzeb oraz politycznych sympatii historyka i jego czytelników. Tym samym „Państwo…” powstało jako podstawa bardzo dobrze przyjętych czterech wykładów, które autor wygłosił w kwietniu 1931 roku na Yale School of Law. W pierwszym wykładzie, nawiązując do Whiteheada, przeciwstawił sobie dwie opinie: średniowieczną, w myśl której wszechświat stanowił uporządkowaną i hierarchiczną całość, mającą kres w „Państwie Bożym”, ze współczesnym mu przekonaniem, iż wszechświat jest całością zimną, niezgłębioną, ogołoconą z porządku i sensu przez naukę. A dalej dowodził, że oświecenie nie było bynajmniej, jak się najczęściej uważa, źródłem wizji współczesnej, lecz w istocie stanowiło ostatni akt średniowiecza.
Z perspektywy czasu wiara oświecenia w „postęp” okazała się po prostu zeświecczoną wersją tych samych chimerycznych nadziei, za które filozofowie wyśmiewali chrześcijaństwo. Konsekwencją tego w drugim wykładzie jest porównanie średniowiecznych teologów z osiemnastowiecznymi filozofami, którym wspólny był zasadniczy naturalizm, z tą różnicą, że ci drudzy za sprawą Newtona i Locka byli mniej uduchowieni. Dlatego, jak czytamy w trzecim wykładzie, stojąc wobec takiego samego, jak u św. Augustyna i św. Tomasza problemu teodycei, postulowali nastanie świeckiego odpowiednika „państwa bożego”. Realizacja, pisze Becker w ostatnim wykładzie, nastąpiła niemal natychmiast w postaci rewolucji francuskiej, która miała być ludzkim rajem wolności, równości i braterstwa, powstałym na ziemi, a której religijny charakter został rozpoznany między innymi przez Tocqueville’a.
Istotnym składnikiem filozoficznych przekonań autora „Państwa Bożego osiemnastowiecznych filozofów” był pragmatyzm Pierce’a i Jamesa, jak również Henry’ego Adamsa, do którego czarnej wizji entropii cywilizacyjnej często nawiązywał. Podobne poglądy odnajdujemy u Freuda w pracy pt. „Kultura jako źródło cierpień” napisanej, dodajmy, w 1930 roku. Jak zauważa Johnson Kent Wright w przedmowie do amerykańskiego wydania z 2003 roku Becker na długo przed Richardem Rortym i Jean-Francoisem Lyotardem zdiagnozował tradycjonalizm oświecenia, za najistotniejsze przejawy jego intelektualnej archaiczności uznając skłonność do naturalizmu oraz wiarę w "wielkie narracje". A to przecież nic innego jak postmodernistyczny punkt widzenia tamtej właśnie epoki.
Niestety zaraz po, jak i jeszcze przed wybuchem II wojny światowej, obudziły się tendencje do obrony epoki, jak pisał Cassirer, która czciła rozum i naukę jako najwyższe władze człowieka. W ten oto sposób wyśmienite dzieło Carla L. Beckera odeszło w zapomnienie.