„Pan Mani” to już trzecia, po „Powrocie z Indii” i „Kochanku”, książka Awrahama B. Jehoszuy, która ukazała się w Polsce. Trudno nazwać ją nowością, przetłumaczona i wydana została bowiem dopiero w dwadzieścia lat po ukazaniu się jej oryginału w Izraelu. Niemniej jednak nie traci nic z aktualności czy świeżości – przede wszystkim dlatego, że jej akcja rozciąga się w czasie i obejmuje niemal półtora wieku. O tym, że Jehoszua lubi bawić się formą, czytelnik mógł się przekonać już wcześniej, jeżeli tylko miał do czynienia z poprzednimi powieściami pisarza. Tym razem wzniósł się on jednak na wyżyny pomysłowości, stosując jednocześnie kilka zabiegów, skutecznie rekonstruujących pospolity schemat powieści.
Po pierwsze, w skład książki wchodzi pięć rozmów, zupełnie ze sobą nie związanych. Różni bohaterowie, w różnych miejscach i czasie opowiadają swoje, zupełnie niepodobne do siebie historie. Jedynym punktem wspólnym jest nazwisko Mani, pojawiające się w tle opowieści i wpływające dość znacznie na przebieg przedstawianych wydarzeń. Rozmowy zostały ułożone odwrotnie do ich chronologii: od najpóźniejszej z roku 1982 do najwcześniejszej, która miała miejsce w 1848.
Po drugie, zapis rozmów jest niekompletny. Każda z nich zawiera wypowiedzi tylko jednego bohatera. Drugi uczestniczy w dialogu, ale jego słów można się jedynie domyślać. Do czego potrzebny taki zabieg? Zapewne do tego, by skupić uwagę czytelnika na właściwej opowieści, prowadzonej przez jedną osobę i aby nie rozpraszać go pytaniami, uwagami i komentarzami padającymi z ust osoby drugiej. Tak silne nakierowanie na konkretną historię, a właściwie – historie, bo jest ich, przypominam, pięć, daje łatwo do zrozumienia, że to one właśnie stanowią klucz całej powieści. Że nie jest istotne nic poza tym, c o w opowieściach rozsianych po dziewiętnastym i dwudziestym stuleciu zostało zawarte. Ilu jest panów Mani? To pytanie podstawowe, tytuł wskazuje bowiem na jednego bohatera. Nie wgłębiając się jednak jeszcze w same dialogi, a spoglądając jedynie na zamieszczoną na ostatnich stronach książki tabelkę, zauważyć można, że – dziesięciu. Do czynienia mamy zatem z całym rodem Manich. Co istotne, kobiety odgrywają w nim rolę znacznie mniejszą niż mężczyźni – o paniach Mani zaledwie się tu wspomina.
Głównym zadaniem książki nie jest tylko opowiedzenie o kolejnych pokoleniach tego rodu, ale przede wszystkim zaznaczenie, jak wielki wpływ miały one na losy zupełnie przypadkowych ludzi. Tych, którzy akurat znaleźli się w tym samym momencie obok któregoś z przedstawicieli rodziny Mani. Tu znów wyciągnąć można bardziej uniwersalny wniosek: „Pan Mani” to książka o przypadkach stawiających ludzi naprzeciw siebie. Wchodzą oni ze sobą w relacje, wpływają wzajemnie na siebie, a potem znikają gdzieś, bo każde idzie we własną stronę, przeciwną do tego drugiego. Splot niespodziewanych okoliczności, mających miejsce na co dzień, a w tym wszystkim wciąż i nieustannie ludzie. To refleksja o życiu poskładanym właśnie z takich cegiełek–przypadków: nieustannych spotkań i rozstań, zupełnie zmieniających losy, determinujących taką, a nie inną przyszłość.
Awraham B. Jehoszua wie, jak przekonać do siebie czytelnika. Jego książki przyciągają odbiorcę, potwierdzając za każdym razem umiejętności literackie pisarza. „Pan Mani” to lektura znakomita, nie do przeczytania jednak na jeden wieczór. Najlepiej rozłożyć ją na pięć części – wtedy dopiero poczuje się tę powieść w pełni. Anna Szczepanek