Tylko tam pracowałem. Nikogo nie skrzywdziłem. Mam czyste sumienie.
Te słowa jak mantra pojawiają się ciągle w ustach ludzi, których o jakieś buddyjskie motywacje trudno posądzać. Świat pełen jest takich dobrych, niewinnych ludzi wplątanych przez nie wiadomo kogo lub co w trudne sytuacje. Niewinni, którzy tylko wykonywali rozkazy, zasiedli na ławach oskarżonych w Norymberdze. Dobrymi ludźmi o czystym sumieniu byli kaci w Katyniu, strażnicy w Oświęcimiu czy w obozach pracy na Kołymie, żołnierze Pol-Pota czy wielu generałów-puczystów wprowadzających pokój na świecie lub rozpaczliwie walczących o dobro własnego kraju. Dzielni francuscy rewolucjoniści, których opisuje Paweł Jasienica, zatapiający barki z nagimi kobietami, dziećmi i mężczyznami uznanymi za wrogów ludu też byli niewinni jak niemowlaki. Oni chcieli dobrze, tylko wypełniali rozkazy, walczyli o własne życie, chcieli żyć godnie, wierzyli w jakąś ideę, byli wierni sobie.
Józef Stalin powiedział kiedyś: Istnieje marksizm dogmatyczny i marksizm twórczy. Stoję na gruncie tego ostatniego. Jego nieodłącznym elementem zaś był i jest bezwzględny terror.
W doskonale zredagowanej, oszczędnej w formie książce poznajemy historie kilku byłych pracowników osławionej SB. Szeregowych pracowników, którzy nie pełnili funkcji kierowniczych. Takich, którzy bez problemu mogą o sobie mówić, że byli pionkami, że tylko i wyłącznie wykonywali rozkazy. Opowiadają o sobie sami. Nie potrafią odpowiadać na pytania (tego się w życiu nie nauczyli) albo nie chcą. Wszak od pytań jeszcze nie tak dawno temu byli oni. Wolą mówić, mieć kontrolę nad historią, którą przekazują/tworzą/odtwarzają. Siedmiu oficerów aparatu bezpieczeństwa, w których tli się iskierka nadziei na powrót starych dobrych czasów, porządku, który był dobry, przynajmniej z ich punktu widzenia. Którzy nie boją się aktualnych służb, tylko swoich kolegów po fachu z zakonspirowanej, podziemnej SB.
Rozmówcy, opowiadając o sobie i swojej zawodowej karierze, prowadzą grę, tak oceniają to dziennikarze - autorzy książki. Grę, do której sami - jak dotychczas - napisali scenariusze. Ale nawet w tej grze nieświadomie pokazują takie swoje oblicza, których zapewne nie chcieli światu ujawnić:
Pracowaliśmy na materiale ludzkim, a materiał ludzki jest różny. Wymaga indywidualnej obróbki. Na jednego działa groźba, na drugiego dobre słowo. Każdy materiał ludzki jest podatny na obróbkę. Od tej reguły nie ma wyjątków.
Poznajemy motywacje byłych esbeków, ich systemy wartości, zasady moralne, którymi się kierowali i światopogląd. Tak jak chcą nam to sami przekazać. Mimo tej kreatywnej wybiórczości i stale obecnej autocenzury obraz, który się z tego wyłania jest chwilami porażający.
Albo pozorowało się wypadek samochodowy, wskazując na AP (agent perspektywiczny) jako winnego. Czasem musiały być ofiary śmiertelne, jeśli AP był bardzo cenny, a trudny do pozyskania.
Dostajemy do ręki świetny reporterski zapis świadomości zbrojnego ramienia przewodniej siły narodu czyli Partii. Tych, którzy jak sami stwierdzają w SB dojrzeli politycznie, intelektualnie i moralnie. Którzy inwigilując ludzi kultury wyrobili w sobie nawyk sięgania po gazetę, książkę. Którzy byli uczciwi nawet wtedy, kiedy brali pieniądze przeznaczone dla TW (w końcu mogły się zmarnować).
Ci nowi szefowie resortu i całe to otoczenie władzy to są amatorzy, harcerzyki. Aż mi się śmiać chce. Nie przeszli przez szkołę SB.
Dla nas nie było takich słów jak „moralność” czy „etyka”. My takich słów nie używaliśmy. One dla nas nie miały sensu, bo służba wykorzystywała niemoralność, a z moralnością walczyła.
W służbie nie ma kolegów. Konflikt lojalności nie występuje. Masz być lojalny wobec przełożonego, dalej wobec służby, jeszcze dalej - wobec ojczyzny.
Można zadać sobie pytanie: po co wracać do tych niedawnych, nie dla wszystkich pięknych czasów? Czy nie lepiej patrząc ufnie w przyszłość namiętnie powracać tylko do wywołanej przez nazistów II wojny światowej czy okropnego, brudnego i zacofanego średniowiecza? Odpowiedź na tak postawione pytanie mogłaby brzmieć: po to, by takie czasy się więcej nie powtórzyły. Historia niestety lubi się powtarzać i być mierną nauczycielką życia. Po to zatem, by nie zapomnieć, wraca się do okresów wojen, rewolucji, hitlerowskich obozów koncentracyjnych czy stalinowskich gułagów. Nie dlatego, że to były ciekawe czasy, ale dlatego, że były straszne. Budowanie na niepamięci lub pamięci wybiórczej jest stawianiem fundamentów na ruchomych piaskach i kończy się „powrotem do przeszłości”, tylko w o wiele gorszej formie.
Ze słów rozmówców-oficerów bezpieki, którymi raczyli autorów książki, wynika wyraźnie, że to co robili, to nie były jakieś sympatyczne gry intelektualne. Niszczyli, w różny sposób, konkretnych ludzi. Taki był cel ich działania, sens służby.
Zgnoić przeciwnika było lepiej, niż go zabić. Zamordowany mógł się stać męczennikiem. Zgnojony był już nieszkodliwy. Jak się nie udawało zgnoić - wtedy się zabijało.
Ludzi niszczono, mordowano (lepiej w uszach esbeka brzmi "likwidowano"). Posługiwano się nawet takimi formami iwnigilacji jak w przypadku Pawła Jasienicy, gdzie jego żoną została agentka „Ewa”. Jeśli chodzi o ten wątek, to ze słów esbeków wynika również, że to właśnie SB pomogła Jasienicy umrzeć.
Ludzie honoru cierpią na esbecki syndrom: nieufność, podejrzliwość, przeczulenie. Jak sami stwierdzają: W domu też jesteś oficerem SB i węszysz wroga. Oficerem bezpieki zostaje się bowiem na całe życie i nigdy nie przestaje się nim być, nawet na emeryturze.
Jakąś prawdę o tym, kim byli i za czym tęsknią wyrażają słowa: Kiedyś było się kimś. Teraz jest się nikim. Nikt nie lubi być nikim.