Zainspirowani sukcesem „Kompanii braci”, Tom Hanks, Steven Spielberg i Gary Goetzman postanowili jakiś czas temu pociągnąć temat, tylko tym razem w regionie mentalnie i geograficznie bliższym amerykanom – na Oceanie Spokojnym. Serial „Pacyfik”, bo o nim tu mowa, przedstawiał losy trzech żołnierzy amerykańskiego Korpusu Piechoty Morskiej: Roberta Leckiego, Eugene'a Sledge'a i Johna Basilone'a w czasie walk z Japonią podczas II wojny światowej. Biorąc pod uwagę sukces tego dziesięcioodcinkowego widowiska, tylko kwestią czasu było wydanie książki mu towarzyszącej - i „Pacyfik. Piekło było za oceanem” Hugh Ambrose’a jest właśnie takim dodatkiem.
Książka opowiada losy pięciu marines, dwóch znanych nam z serialu HBO: Eugene’a Sledga i Johna Basilonego, a trzech nam wcześniej nieprzedstawionych – "piechociarzy": Austina Shofnera i Sidneya Phillipsa oraz pilota Vernona Micheela. Walczyli oni na wszystkich najważniejszych frontach – m.in. nad Midway czy na Iwo Jimie lub Filipinach, a ich ścieżki nieustannie się krzyżowały, często w najmniej spodziewanych miejscach. Historia każdego z nich to opowieść o bohaterstwie normalnego człowieka, o uporze i wytrwałości wobec przeciwności losu, jak to zazwyczaj w takich opowieściach bywa. Uważny fan serialu może zauważyć, że nie ma tu mowy o Robercie Lecke – autor pozostawił mu jedynie epizodyczną rolę, ale w końcu książka, towarzysząc serialowi, nie musi być koniecznie opisem tego, co oglądamy na ekranie.
Problemem tej książki jest brak zdecydowania autora, co właściwie chce pisać. „Pacyfik” nie jest książką historyczną, która obiektywne i naukowo opisuje wspomnienia tych żołnierzy, konfrontując je z innymi źródłami i uzupełniając je notami wyjaśniającymi ogólną sytuację w opisywanych momentach. Nie jest jednakże również powieścią opartą na wspomnieniach, fabularyzacją intrygujących opowieści ludzi, którzy przeżyli owo tytułowe piekło, z całym dobrodziejstwem lżejszego i bardziej przyjaznego czytelnikowi sposobu opisu faktów. Książka ogranicza się właściwie do opisywania kolejnych epizodów, niczym kronika, do której "doklejono" okazjonalnie dialogi. Najlepszym określeniem na „Pacyfik” jest chyba "sprawozdanie" – wiemy, co, gdzie i jak, ale autor nie bawi się w porządną fabularyzację ani też określenie, co to miało wspólnego z działaniami na całym Oceanie. Na dłuższą metę takie mało literackie podejście nuży i mocno przeszkadza w odbiorze, bądź co bądź ciekawych, historii. Stwierdzić też trzeba, że Ambrose pisze zrozumiale i prosto, ale jednak jego zdania nie są przyjemnie okrągłe i czasem z trudem dają się przyswoić, a opisy w żadnym wypadku nie umożliwiają nam wyobrażenia sobie przedstawianej sytuacji.
Wielkim plusem książki jest brak zadęcia i osławionej amerykańskiej miłości do patriotycznej przesady. Niewiele miejsca jest tu poświęcone peanom na cześć wojska Stanów Zjednoczonych, nie ma nieumiarkowanych uwag na temat wspaniałości amerykańskiego stylu życia i umierania za ideę światowego pokoju pod gwieździstym sztandarem. Wszystkie wydarzenia są przedstawiane w miarę naturalnie, choć mało plastycznie. Autor nie ocenia ludzi pojawiających się na kartach jego książki – on ich tylko opisuje i pozwala im mówić za siebie.
Fani „Pacyfiku” na pewno będą uradowani możliwością obcowania z ulubionymi bohaterami także i poza godzinami emisji miniserialu, ale nie powinni się nastawiać na tekst w stylu pełnych akcji powieści sensacyjnych. To dobre sprawozdanie z życia kilku zwyczajnie nadzwyczajnych ludzi, którzy codziennie stawali twarzą w twarz ze śmiercią. Ambrose’owi nie udało się stworzyć tekstu wybitnego, ale z drugiej strony - trudno wymyślić arcydzieło, opierając się na serialu. „Pacyfik” to ciekawa, acz na dłuższą metę nużąca i trudna lektura, po którą sięgnąć mogą zarówno obeznani z wydarzeniami opisanymi w serialu, jak i ludzie go nie znający.