Bo jeśli nawet wobec śmierci zapanuje kłamstwo, to jaki jest sens upierać się przy prawdzie za życia?
Takie pytanie skieruje do przyjaciela - przejęta z powodu dopiero co usłyszanej wiadomości o wątpliwym sposobie wykonania identyfikacji ciał ofiar katastrofy smoleńskiej - babcia jednego z bohaterów, trzydziestoletniego Maćka, który pragnie wyjechać z tego pieprzonego kraiku, jak w ferworze nazwie on Polskę. Mężczyzna ma do polityki awersję, irytuje go ten cały syf, ten Kaczor żywy i martwy, te krzyże, te powstania, klęski. O swojej decyzji informuje rodzinę w trakcie wigilijnej kolacji, między innymi oznajmiając, ku wielkiemu oburzeniu babci - pani Aleksandry, że nie widzi dla siebie miejsca w tym kraju i że nie ma zamiaru niczego robić dla... Polski. Postawa Maćka zmusza jego zgorzkniałego i zamkniętego w sobie ojca do odbycia pierwszej szczerej rozmowy z synem o życiowych wyborach i okresie zaangażowania w walkę z komunizmem.
Dzięki niemałej galerii postaci (aluzje do rzeczywistych osób, a także sytuacji, są nadto wyraźne) jawi się nam bogactwo zachowań, światopoglądów, emocji i spekulacji związanych z katastrofą smoleńską. Mamy nawet do czynienia ze zbyt wielką ich obfitością, przyprawiającą o zawrót głowy, co niewątpliwie wynika z tego, że to tragiczne wydarzenie wciąż owiane jest tajemnicą, a ponadto wywołało, czego jesteśmy świadkami, spore reperkusje w polskim społeczeństwie. Każdy czytelnik odnajdzie w powieści postać, z którą będzie się mógł w pełni identyfikować. Jedni bohaterowie uosabiają uśpionych, zobojętniałych na sprawy publiczne, apatycznych, zmęczonych, znużonych Polaków, a inni - mających wzniosłe pragnienia i czujących, że 10 kwietnia doszło do największej powojennej tragedii narodowej i w związku z tym zaangażowanych w zachowanie pamięci o niej oraz o ofiarach, co jest symbolem działania na rzecz dobra publicznego. Są też tacy, których nie jest łatwo zaklasyfikować do żadnej z tych grup. Jednak najważniejszym bohaterem tego utworu jest naród polski – rzadko zjednoczony, częściej - zantagonizowany. Fabuła powieści jest tak skonstruowana, że przedstawia ostatnie dwa lata zbiorowych doświadczeń. Przypomina zarówno stan narodowego uniesienia, erupcję patriotycznych uczuć, która nastąpiła zaraz po tragedii, jak i przejawy pęknięcia w narodzie, coraz głębszego atomizowania się społeczeństwa: Ledwo zabliźniona na ciele narodu rana rozwierała się coraz szerzej, ukazując nowe pokłady wątpliwości, starych uraz, niepomszczonych krzywd i kłamstw nieodwołanych.
Powieść kreśli mapę sporów Polaków, które zaogniły się po 10 kwietnia 2010 roku i zmusza do refleksji o ich przyczynach. Nie sili się na bezstronność, jest przeszywająco szczera. Wyraża, jak sądzę, racje bardziej tych, których atakuje się i ośmiesza za to, że ośmielają się stawiać pytania o przyczyny tragedii, przeciwstawiają się fałszowi i kłamstwom. Mimo tego, spojrzenie na bieg zdarzeń posmoleńskich nie jest jednowymiarowe. Nasze narodowe bolączki są bowiem w książce po prostu bardziej obnażone, absorbujące poprzez swą wiarygodność. Oszołomy odznaczają się (a może lepiej użyć słowa "tryskają"?) niesamowicie dużym realizmem, co sprawia, że lektura nie pozostawia obojętnym i nie daje spokoju. Książkę czyta się znakomicie i chociaż autorka porusza w niej smutne kwestie, dzięki dialogom uśmiech chwilami pełga w kącikach warg. Nagromadzone w trakcie lektury emocje i refleksje będą do nas jeszcze długo powracać, choćby z tego względu, że utwór opisuje rzeczywistość znajomo okrutną. Niepokoi, bo wyłania się z niej gorzka prawda o nas, Polakach.
Doskonałym mottem powieści Oszołomy Martyny Ochnik mogłyby być słowa, które głęboko utkwiły mi w pamięci od czasu przeczytania znakomitego opowiadania Wieża Gustawa Herlinga-Grudzińskiego:
Gdyby nie było w życiu ludzkim na ziemi rzeczy, wobec których nasza wyobraźnia rozkłada ręce, musielibyśmy złorzeczyć rozpaczy przenikającej literaturę, zamiast szukać w jej utworach nadziei.
Oszołomy to nie jest powieść, dla tych, którzy szukają w literaturze ucieczki od otaczającej rzeczywistości. Autorka wyjaśnia na ostatniej stronie, że powieść nie powstałaby, gdyby nie tragedia, jaka miała miejsce 10 kwietnia 2010 roku pod Smoleńskiem. Kolejne miesiące naznaczone zostały wydarzeniami, wobec których także trudno było zachować obojętność. Pisanie wzięło się z próby zrozumienia tej nowej rzeczywistości. Pisanie i czytanie to akty podejmowane przez nas z różnych pobudek, między innymi z potrzeby oswojenia i ogarnięcia tego, co obserwujemy i w czym uczestniczymy lub przed czym nerwowo się wzdrygamy, bo nas przygniata i przygnębia.
Tragedia smoleńska jest i będzie narodową traumą, pewną cezurą w życiu społeczno-politycznym naszego kraju z wielu powodów. Martyna Ochnik podjęła się szalenie trudnego zadania. Śmiem stwierdzić, że poradziła sobie z nim znakomicie. Już za samą odwagę napisania powieści o Polsce posmoleńskiej należy się jej uznanie. Artystycznych reakcji na katastrofę smoleńską było - i jest - bardzo dużo, ale wśród pisarzy jedynie Rafał Ziemkiewicz i Martyna Ochnik postanowili opowiedzieć o katastrofie i jej konsekwencjach, wykorzystując do tego gatunek powieściowy. Kto będzie nastepny?
Recenzja opublikowana również na blogu: http://beata-szczurwantykwariacie.blogspot.com/2012/04/smolensk-2010-w-powiesci-martyny-ochnik.html#more
Zapada grudniowy wieczór. Na biurku wydawcy leży maszynopis powieści. Upływają godziny, rośnie stos przeczytanych kartek. Zanurzając się w opowiadaną...