Pewien koncern farmaceutyczny wymyślił wspaniałą niebieską pigułkę. Nie jest to bynajmniej Viagra, choć większość czytelników będzie miała pewnie takie pierwsze skojarzenie. Niemniej też robi z człowieka Supermana. W pierwotnym zamierzeniu miała poprawiać zdolności bojowe żołnierzy. Tak rzeczywiście się dzieje, jednak tylko w pierwszych godzinach. Później następują niezwykłe halucynacje - czasami cudowne, a czasem tak paskudne, że niektórzy żołnierze oślepili się, by ich nie widzieć. Rozwiązaniem może być zażycie w odpowiednim czasie Przerywacza - antidotum na narkotyk. Problem polega na tym, iż pierwsza faza jest tak cudowna, że nikt nie chce dobrowolnie jej przerwać. Zarówno nad pigułką, jak i nad Przerywaczem pracował niejaki Chemik. Do pewnego momentu jego praca odbywała się pod kontrolą. Nadszedł jednak dzień, w którym do tajnego laboratorium wtargnęli mafiosi i zabili tego, który go nadzorował (sami padli od jego wystrzelonych przed zgonem kul). Chemik uciekł, porywając ze sobą pełno niebieskich tabletek oraz Przerywacza. Zmienił się w ten sposób w tropioną zwierzynę - wielu instytucjom zależy, żeby dostać te substancje w swoje ręce. Sytuacja jest skomplikowana tym bardziej, że narkotyk pojawia się na czarnym rynku. Coraz więcej ludzi w mieście po niego sięga. Zrobią wszystko, by zdobyć kolejną dawkę...
Sam pomysł jest świetny, choć nie całkiem nowy - w "Idealnym zabójcy" Lewis Perdue też pisał o narkotyku podnoszącym sprawność wojska, ale analizował sprawę pod zupełnie innym kątem. Książka Perdue była zresztą zupełnie poważną pozycją sensacyjną, tu natomiast mamy do czynienia ze zwariowaną komedią skłaniającą mimowolnie do głębszej refleksji. Sam pomysł, jak już mówiłam, jest świetny.
Znacznie gorzej natomiast z jego realizacją. Dowcipy naprawdę inteligentne mieszają się tu z wyjątkowo prostackimi (choć czasem mimo to zabawnymi), a słownictwo przez większość książki jest wyjęte z rynsztoka. Autor poszedł na łatwiznę - uznał, że skoro wojskowi nie wyrażają się jak profesorowie, to usprawiedliwione jest używanie k...w, ch...ów i tym podobnych jako przecinków. O tym, że można inaczej, przekonał nas chociażby wspomniany "Idealny zabójca". Mimo że tematyka jest pokrewna, wulgaryzmów praktycznie nie ma.
Akcja u Waszkiewicza wciąga, natomiast słownictwo odrzuca. Najciekawsze, że zarówno treść, jak i niektóre genialnie rozegrane sceny świadczą o niewątpliwej wysokiej inteligencji autora, którego niewątpliwie stać na więcej. Udało mi się to dostrzec (i docenić), ale praca, którą musiałam wykonać, przypominała łowienie pereł w bagnie. Za pomysł i niektóre sceny mogę spokojnie postawić piątkę z plusem. Za realizację niestety ledwo mierny - jakby bardzo dobry scenariusz trafił w ręce kiepściutkiego reżysera. Zalążek wspaniałego dzieła utonął w zalewie wulgarności i prostactwa. Średnia wypada więc na trzy z małym plusikiem. Trochę na wyrost, ale są przesłanki, że tego autora stać na znacznie więcej.
Kalina Beluch
Trzy niepozorne ziarenka, dar Ngangi Wsiewołoda Nandrabaty, rosyjskiego buddysty. Jedno z nich jest fioletowe i te należy pielęgnować szczególnie. Zasiane...