Taniec zwany pożądaniem
Lekkość, zwinność i delikatność, płynne ruchy, jakby unoszące drobną postać ponad ziemię – na to wrażenie tancerki baletowe pracują w pocie czoła latami, nie zważając na krwawiące palce u stóp czy ból mięśni. Talent i charyzma zamieniają rzemiosło w sztukę, ale nie byłoby wspaniałego tańca bez żelaznej dyscypliny, bez narzuconych ograniczeń i perfekcyjnie opanowanej techniki.
Właśnie z dyscypliną i powściągnięciem własnych emocji największy problem ma Luba, a właściwie urodzona w Doniecku Lubow Szewczenko, bohaterka gorącej jak wulkan (wulkan namiętności, oczywiście) książki Osiemdziesiąt Dni Bursztynowych. Powieść, jedna z serii Osiemdziesiąt Dni, rozpala zmysły, pozwala na bezpieczne eksplorowanie nowych, nieznanych dotąd obszarów erotyki i zachęca do własnych eksperymentów z cielesnością. Autorka, Vina Jackson, stworzyła książkę mieniącą się barwą bursztynu, rzucającego cienie na skórze i wygrywającego na niej fascynujące rytmy. Opublikowana nakładem wydawnictwa Amber książka to prawdziwie erotyczne doznanie, choć nie wszyscy czytelnicy są gotowi po literaturę tego typu sięgnąć.
Pięćdziesiąt twarzy Greya E. L. James przełamało pewien opór. Rzesze kobiet, czytając o waniliowym seksie, pozbyło się swoich zahamowań, zaczęło otwarcie artykułować swoje potrzeby, doświadczyło przeżyć, jakie dotąd zawarte były tylko na kartach książek. Tego rodzaju literatura rozpala wyobraźnię, stanowi pewnego rodzaju fetysz, a świadomość, że oto zrywamy z drzewa poznania dobra i zła zakazany owoc, dodatkowo podnieca. Rosnącej popularności książek z pogranicza pornografii i literatury nie szkodzą nawet niepochlebne, a nawet wrogie głosy, określające powieści o wydźwięku erotycznym pornografią dla kur domowych. Pozostaje tylko zapytać, czy i kurze domowej nie należy się orgazm zwalający ją z nóg? Czy gospodyni domowa nie ma prawa do ostrego seksu, do czerpania przyjemności płynącej ze zbliżenia? Czy nie ma prawa do masturbacji - szczególnie wówczas, kiedy leniwy mąż nie wstaje z kanapy, a zamiast kobiecych piersi w dłoni trzyma puszkę piwa? Gwoli ścisłości – do fanek tego rodzaju powieści nie należę, ale nie można odmówić im siły przekazu. Kwestii walorów literackich nie będę zatem poruszała, skupiając się na tym, co tak naprawdę przyciąga czytelniczki do Osiemdziesięciu Dni. Czyli - na zaspokojeniu konkretnych potrzeb.
Dorastająca pod opieką surowej ciotki Luba podziela marzenie wielu dziewcząt z Ukrainy. Chce zostać primabaleriną i wyrwać się z biedy, z kraju, w którym nie ma perspektyw. Talent oraz znajomości ciotki ułatwiają dziewczynie przenosiny do Petersburga po zdaniu egzaminów końcowych, gdzie uczy się w prestiżowej Szkole Sztuki i Tańca. Dziewczyna poznaje jednak coś więcej, niż tylko adare, arabesque czy assemblé. W mieście pełnym mężczyzn dojrzewająca kobiecość musi karmić się adrenaliną, musi przekraczać granice i uczyć się języka ciała oraz pragnień. Seks oralny w jej wykonaniu to mistrzostwo, a Luba ćwiczy wyjątkowo sumiennie i z oddaniem, jakiego nie wykazuje podczas treningów w szkole. Mimo pewnej krnąbrności, udaje jej się dostać stypendium i tym samym przekroczyć pewien próg – pokonać Rubikon i iść dalej ścieżką, z której już nie może zawrócić.
Kiedy tylko jej piersi zaczerpnęły nowojorskiego powietrza, wiedziała, że świat stoi przed nią otworem. Po upływie terminu ważności wizy znalazła się wśród nielegalnych emigrantów, zaś praca w cukierni na Manhattanie pozwalała jej na skromne utrzymanie. Brakowało jej tańca, ale za to swoją miłość do piękna wkładała w wypieki, w idealne makaroniki czy sycące ciasto czekoladowe. Erotyzm i zmysłowość były w każdym jej ruchu i spojrzeniu.
To właśnie w kawiarni poznaje też fascynującego i tajemniczego Cheya – biznesmena specjalizującego się w międzynarodowym handlu bursztynami. Zostaje on jej pierwszym kochankiem, a jednocześnie nauczycielem – wprowadza ją w świat rozkoszy, nie tylko tej dawanej przez kobiece usta, ale również przez pieszczoty męskich dłoni, a nawet erotycznych gadżetów. Nagle rzeczy, które jako uczennica plotkująca z koleżankami uważała za wstydliwe, stają się dla niej treścią życia, zaś Chey narkotykiem, którego nigdy nie ma dosyć. Mężczyzna kryje jednak mroczny sekret, a jego milczenie staje się murem, który rozdziela kochanków.
Luba ucieka nie tylko przed Cheyem, ale i przed samą sobą, próbując przekraczać kolejne granice i zaspokajać głód, który trawi ja od środka. Rozpoczyna karierę tancerki erotycznej w podłym klubie, ale wkrótce jej technika i oszałamiająca uroda zostają dostrzeżone, a ona sama czyni krok do przodu. Niezależnie jednak od tego, z kim sypia, ile zarabia, w jej myślach jest tylko jeden mężczyzna – „niegrzeczny chłopiec” Chey.
Osiemdziesiąt Dni Bursztynowych z pewnością nie jest lekturą dla niewinnych pensjonarek. Niejedna doświadczona małżonka również spłoni się niczym dziewica, czytając o analnym zaspokojeniu, spijaniu swoich soków czy penetracji dildo (bohaterka nie stroni również od kobiet). Dla tych jednak, którzy zapominając o wstydzie i o pewnym tabu, jakim w Polsce jest seks oraz kwestie cielesności, powieść może stać się prawdziwie erotyczną wyprawą i nieograniczonym wprost źródłem inspiracji. I jedyne, co w tym wszystkim rozczarowuje, to przerysowane zakończenie, zupełnie nie pasujące do klimatu książki - zbyt afektowane, by nie budziło rozczarowania. Widać wyraźnie, że duet autorów (On - pisarz, specjalista w dziedzinie erotyki i Ona – za dnia finansistka, zaś nocą znana postać na londyńskiej scenie sado-maso) najpewniej czują się w temacie erotyki, a wątki z taniej sensacji rodem nie powinny gościć w ich twórczości. Czy tak będzie w kolejnych częściach? Wkrótce się o tym przekonamy.
Taki bal nie ma początku ani końca - w czasie i przestrzeni. Tu miłość staje się najbardziej wyrafinowaną sztuką... Aurelia żyje w poczuciu niewyjaśnionej...
„Zawsze marzyłam, że pewnego dnia zakocham się. Że dowiem się, jak to jest kochać bezwarunkowo. Na dobre czy na złe…” Już podczas studióww...