Wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani, że za tobą idą chłopcy malowani...
Niewiele na to poradzę, ale otwarcie mówiąc, nie lubię książek beletrystycznych i filmów fabularnych opowiadających o historii. Wpływają one bowiem, jeśli są dobrze napisane czy zrealizowane, na nasze widzenie świata i jego osąd. Kształtują nasze poglądy i to nie tyle w oparciu o fakty, co o emocje opisywane i ukazywane w danym utworze. Takie powieści jak omawiana utrwalają w naszych umysłach obraz pewnych czasów złożony z faktów i fikcji wymieszanych ze sobą jak numerki w lotto. Dialogi, które nie miały miejsca, słowa, które nie zostały nigdy wypowiedziane, postaci, które nie istniały, choć miały może jakieś autentyczne pierwowzory. Zaczynamy na świat patrzeć przez pryzmat literatury czy danego filmu, i to mimo świadomości, że to nie jest wierny opis minionej rzeczywistości. Jaki jest więc cel tworzenia takich utworów? Pokazać prawdę o ludziach i czasach? Napisać coś co się dobrze sprzeda i przyniesie odpowiedni dochód? Każdy temat, który prowadzi do rozgłosu i towarzyszących mu pieniędzy, jest dobry. Książki stricte historyczne nie mają wielkich szans na stanie się bestsellerami. Fakty, daty, suche uwagi to nie jest to, co lubią czytelnicy. Od autorów takich opracowań wymaga się rzetelności, podawania źródeł, uzasadniania stawianych tez. Fikcja tego nie wymaga, zawsze można powiedzieć, że akurat tu zadziałała licentia poetica, najważniejsze jest, żeby treść była atrakcyjna i lekka, przyjemna w lekturze. Ludzie chcą czytać o historii, ale nie tyle o tej prawdziwej, smutnej i czasami nudnej, co o ciekawej i kryjącej wielkie emocje i tajemnice.
Nawet gdyby to była proza całkiem fikcyjna, bez żadnych odniesień do autentycznej historii, i tak można by mieć do niej zastrzeżenia. Od początku razi podniosły ton, nic tylko stanąć na baczność i salutować. Wojna jawi się tu jako czas wielu ważkich przemyśleń, do głów żołnierzy myśli zlatują się całymi chmarami, a oni ćmiąc papierosa ulegają im z przyjemnością. Opisywane wydarzenia stają się jakimś sztucznym tworem, tworem człowieka, który pisze o czymś czego sam nie przeżył. Autor ma dobry warsztat pisarski, stara się pisać ciekawie i barwnie, ale jak to się ma do obrazów cierpienia, zniszczeń i śmierci, które niesie za sobą wojna? Czy jest tu jeszcze miejsce na o mało co poetycką wzniosłość, na ciekawe porównania i wyrafinowane obserwacje? Trochę mi się to kojarzy z obrazem wojny, który kreowali w świadomości społecznej ideolodzy komunistyczni: okresu ciężkich acz szlachetnych walk z okrutnym wrogiem, nieomal odczłowieczonym potworem, ale też czasu pięknego, w którym kwitły wielkie męskie przyjaźnie i prawdziwe miłości, w którym umieranie za ojczyznę było zaszczytem i marzeniem nie danym każdemu, a tylko wybrańcom.
Miałem kiedyś okazję wziąć udział w kręceniu filmu fabularnego na terenie obozu w Brzezince. Reżyserem był amerykański Żyd. Przygnębiające miejsce dziwnie kontrastowało z iście hollywodzkim podejściem do tworzenia filmu. Kręcono, wielokrotnie zresztą powtarzane dla osiągnięcia właściwego efektu, sceny w których ludzie wyskakujący z bydlęcych wagonów na rampę stawali i patrzyli w kierunku krematorium z którego unosił się w niebo czarny dym. Patrzyli i patrzyli, zamyśleni jacyś, zafrasowani. Taka była wizja reżysera, który tego piekła na ziemi nie przeżył, a stwarzał coś w swoim mniemaniu oryginalnego choć całkowicie sztucznego.
W powieści równolegle jest rozwijanych kilka wątków związanych z różnymi postaciami. Akcja dzieje się w czasie słynnego lądowania wojsk alianckich w Normandii. Obserwujemy zaś głównie żołnierzy amerykańskich, którzy walczą i umierają tysiącami na tej, obcej im, ziemi. Jest rok 1944, czerwiec. Na wybrzeżu Francji lądują tysiące żołnierzy. W ciężkich bojach posuwają się po silnie bronionym terenie, zdobywając wioskę za wioską, miasteczko za miasteczkiem. Zostawiając za sobą zgliszcza, setki rannych i zabitych kolegów. My widzimy ten świat oczami kapelana, rabina Bena Khana, On, weteran I wojny światowej, dwadzieścia parę lat temu już raz walczył na tych ziemiach. Teraz, niosąc pocieszenie innym, próbuje też w wojennej zawierusze odnaleźć zestrzelonego kiedyś nad Francją syna-lotnika. Joe Amos Biggs, czarny Amerykanin, służy w jednostkach pomocniczych jako kierowca ciężarówki. Nie walczy na linii frontu, nie było to bowiem dane ciemnoskórym mieszkańcom Ameryki. Na jego przykładzie poznajemy rasistowskie stosunki w ówczesnym wojsku, traktowanie ludzi o innym kolorze skóry przez białych. Ostatnią osobą, której przygody, bo raczej nie przeżycia, poznajemy jest syn Khana, zwany Chien Blanc. Człowiek pozbawiony skrupułów, działający w gangu, cyniczny cwaniak dbający tylko o siebie.
Obraz wojny tu przedstawiony mimo, że interesujący, jest mi obcy i budzi mój wewnętrzny sprzeciw. Bardziej przypomina wizje scenarzysty filmowego niż życie. Jest jak kolejna hollywoodzka produkcja o dzielnych chłopcach, którzy co prawda giną, ale z papierosem w ustach, twardzi i niezwyciężeni. Nie jest jednak tak, że w tego typu książce nie ma zawartej żadnej prawdy. Jest, tylko wymieszana z taką ilością zmyśleń, że trudno ziarno oddzielić od plew. Książka pokazuje niektóre aspekty wojny. Na przykład to, że w nowoczesnej wojnie tak wiele zależy od zaopatrzenia:
"Prawda była taka, że tylko jeden żołnierz na dziesięciu brał udział w bezpośrednich walkach. Reszta służyła w oddziałach pomocniczych, które miały zaopatrywać tych na froncie. Ten łańcuch zaopatrzenia był niezwykle długi i zaczynał się w amerykańskich fabrykach, biegł przez porty, statki płynące przez ocean, aż do Anglii, potem poprzez Kanał na pokłady barek desantowych i stamtąd na paki ciężarówek."
Żeby jedni mogli walczyć i ginąć, inni musieli dostarczyć amunicję, paliwo, żywność, wodę. Siedem na dziesięć par rąk kierowców zaopatrzenia było na tym skrawku ziemi czarnych. Niestety, czarnych czyli w owym czasie uważanych dość powszechnie za gorszych. Nawet przy transfuzji krwi unikano mieszania ras. Problem rasizmu, nietolerancji jest w tej powieści mocno uwypuklony, momentami wydaje się nawet ważniejszy niż sama wojna. Autor porusza też sprawy braku przygotowania psychicznego żołnierzy do walki, niekompetencji dowódców skutkującej niepotrzebnymi ofiarami. W końcu mówi też o sprawach tak nieprzyjemnych jak dezercja, kolaboracja, szabrownictwo i dorabianie się na innych. Jedni ginęli, a drudzy w tym czasie zbijali niezłe fortuny.
Nie jest to, w związku z wieloma poruszanymi tu sprawami, powieść całkiem zła. Czyta się ją szybko, wciąga, przykuwa uwagę. Trudno mi jednak patrzeć zgodzić się na wizję autora, spojrzeć na wojnę jego oczami. Opisy i akcja zdają się przesłaniać ogólną wymowę całości. Nadmiar słów nie mówi lepiej o atmosferze towarzyszącej ludziom, których mełły młyny tej okrutnej wojny. Autor często manipuluje naszymi uczuciami, ale dla mnie to nie jest temat w którym liczy się ta umiejętność. Wolę bardziej wyważone, a nawet oschłe relacje świadków, a nie zgrabne wariacje na temat. Prawda bowiem nie była taka literacka jak tu nam przedstawiono. Ważne jest to, by poznawać prawdę o danych czasach i ludziach, a nie tylko jakąś malowniczą wizję.
Czerwiec 1944. Alianci zadają decydujący cios chwiejącej się Trzeciej Rzeszy, zdobywając Wał Atlantycki. Niemcy mają tylko jedną szansę na powstrzymanie...
Gigantyczny frachtowiec porwany przez piratów somalijskich, który zawiera tajny ładunek mogący obalić rządy czterech państw. Jeden rozkaz – zniszczyć...