Recenzja książki: Ołowiany świt

Recenzuje: Damian Kopeć

Niech to wszystko Czarny Stalker. I śmieszno, i straszno.

Hej stalkerze aaaa, spójrz na zonę aaaa
Niech przypomni, niech przypomni ci inne dni
Na spaloną aaaa, zniszczoną zonę aaaa
W której możesz śnić tylko koszmarne sny.

Narracja w czasie teraźniejszym, w pierwszej osobie. Krok po kroku, metr za metrem, spojrzenie za spojrzeniem, krzaczek za krzaczkiem. To się dzieje na naszych oczach, w wirtualnym "tu i teraz" bohatera powieści. Trafiamy do Zony, okolic niesławnego Czarnobyla, gdzie radiacja wykonała znaczący krok naprzód w dziele ewolucji życia na Ziemi. Rozległe przypadkowe mutacje zrobiły dużo... nowego. Niekoniecznie dobrego, co można by podejrzewać z punktu widzenia naukowego, za to sporo złego. Tu cisza aż dzwoni w uszach, cisza świata martwego. Podwójnie unicestwionego. Po raz pierwszy w XX wieku, po raz drugi - dwadzieścia lat później. To nie jest cisza zupełna, szeleszczą suche liście, skrzypią niedomknięte na wieczność okna, wiatr świszcze w pustych zimnych izbach zawilgoconych chat i pokrytych odłażącą farbą klatkach schodowych opuszczonych blokowisk. W Zonie nie słychać po prostu odgłosów życia. Nie tylko tak nielubianego przez niektórych ekologów człowieka, ale i ukochanych przez nich żab, pająków, komarów i much. Chyba, że równie silnie umiłowali mutanty.

Głównym bohaterem Ołowianego świtu Michała Gołkowskiego jest... Zona. To trochę żart, ale i trochę prawda. Narratorem jest Miś, Miszka, ale jego wiernym towarzyszem, będącym z nim w dzień i w nocy - Zona. To nasz człowiek d/s przetrwania w trudnych warunkach, oddelegowany przez samego siebie do strefy śmierci wokół Czarnobyla, w skrócie zwanej CzAES. To strefa zamknięta, otoczona przez kordon sanitarny wojsk zaangażowanych w ochronę przed nieznanym Dużego (czyli zwykłego) świata. Po Drugiej Emisji (czyli, prawdopodobnie, kolejnej eksplozji) wojsko pilnuje, by nikt do strefy nie wchodził, i by nikt z niej nie wychodził. Oczywiście, są tacy, co wchodzą i wychodzą, wszak na tym polega rola kordonów, by mieć słabe punkty i żeby ci, co je tworzą, przy okazji poprawili swój byt materialny.

O Misiu nie wiemy zbyt wiele. Ot, młody, wykształcony, z dużego miasta. Żyło mu się nieźle w dynamicznie rozwijającej się i rosnącej w siłę stolicy, w prężnej firmie. Nagle spakował manatki, zostawił drzwi mieszkania otwarte i wyjechał. Zew jakiś go wezwał czy co?! A teraz łazi, bada, szuka, wyjaśnia, pragnie przetrwać. Interesuje się Zoną i jej tajemnicami, które zastępują mu skutecznie problemy egzystencjalne.

W Zonie żyją stalkerzy, tacy jak Miś (nieprawda, że Yogi). Twardzi, niedomyci, nieogoleni, w znoszonych maskujących wojskowych kurtkach. Zamknięci w sobie, wiecznie zamyśleni, czujni. Uzależnieni od strefy, nie potrafiący bez niej i poza nią żyć. Napromieniowani, ale na swój stalkerski sposób bardzo szczęśliwi. Samotne wilki, łączące się na chwilę w watahy. Grasujący po terenie, zbierający artefakty, wyjaśniający tajemnice, ginący jeden za drugim. Celem ich jest przetrwać dłużej niż inni. Piękny i wzniosły ten cel, walka o byt w trudnych warunkach i z własnego wyboru.

Zonę poznamy w Ołowianym świcie całkiem nieźle, lepiej niż Miszę czy innych mieszkańców tego skrawka wyklętej ziemi. To jej poświęcone są długachne, niekończące się opisy. Jej i temu, co się tu rodzi. Zona to żywy stwór, inteligentny - przynajmniej w oczach stalkerów. Starają się jej nie drażnić, nie niepokoić. Przestrzegają niepisanych zasad i warunków pokojowej koegzystencji. Oczywiście, jeśli chcą żyć dłużej niż inni, o ile nie popełniają głupich błędów.

Zona to brud, smród i ubóstwo, jak zwykło się mówić o socjalistycznych osiągnięciach na prowincji, wykonanych rękami ludu zapitego miast i wsi. To klimaty starszym znane z autopsji - przynajmniej jeśli chodzi o malownicze krajobrazy. Tu wzbogacone truchłami zmarłych, spalonych, zniszczonych pojazdów, budynków, obiektów wojskowych. Frapującymi anomaliami, które są owocem wyobraźni nie tylko Gołkowskiego. Ileż radości musiało sprawić wymyślenie tych wszystkich kleików, Królowej, lodowych gejzerów, ptasiej karuzeli, sopelków, treserów, wiedźmiego kisielu! Jakże radośnie hasają po Zonie zombiaki, zmutowane zwierzaki, niewidzialni i ożywione ludzkie resztki! Tu autor popisał się sporą, soczystą wyobraźnią.

Wadą znacznej części książki jest monotonia. Mamy kolejne wędrówki po strefie, unikanie pułapek, patroli, mutantów. Poszukiwanie ciekawych artefaktów, na które wolny świat czeka z wytęsknieniem, spragniony odrobiny adrenaliny przynoszonej przez nieznane. Poza tym myśli, opisy, myśli, opisy. Tłumaczenia, ciekawostki, wyjaśnienia, kolejne porcje rozkładu, rozpadu, walki, westchnień. Schemat. Świat jest ograniczony, tylko nieznacznie zmienny, ale niezbyt nowatorski. Zresztą, nowości nie są tu mile widziane, bo nie upiększają życia, lecz je skracają. Myśli Stalkera są często jak dyskusje ekspertów w telewizyjnym studio - "pasjonujące". Czasami wydaje się, że pomysłów wystarczyło na jedno, dwa solidne opowiadania, zabrakło trochę na pełną powieść. Ciekawsze są fragmenty, kiedy coś się dzieje nietypowego, np. Miszka spotyka wysportowaną, zgrabną dziennikarkę, robiącą reportaż w Zonie czy napromieniowanego szalonego naukowca. Akcja wtedy przyspiesza, tematy damsko-męskie wnoszą pewne ożywienie. Choć zgrabne, w gruncie rzeczy jednak nie wychodzą poza dobrze znane schematy. Tylko wątek naukowca wychodzi poza utartą ścieżkę.

Autor stara się wpasować w obecnie obowiązujące ramy poprawności, choć zdarza mu się je czasami przekraczać. Kpi sobie z żołnierzy amerykańskich i ich "pedalskich" karabinów, z polityków takich jak Łukaszenka, którzy na nic nie mają wpływu. Ogólnie dominują język i żarty zonowe, związane z umarlakami, patrolami, anomaliami i mutantami. Stalkerowi Misiowi (czyżby to hołd dla Misia na miarę naszych możliwości?) zdarza się nawet błysnąć myślą nieszablonową: (...) bo w takiej chwili najłatwiej o głupi błąd. Swoją drogą, każdy błąd jest głupi, mądrych nie ma.

Powieść czyta się nieźle, szybko, całość jest napisana poprawnie. To nie są takie emocje, jakie przeżywa się przy lekturze Pikniku... Strugackich. Temat i spojrzenie nie są nowe, świeże i zaskakujące. To poprawnie napisana książka. Niektórych mogą męczyć wstawki z języka naszych najlepszych braci. No cóż, niektórzy musieli się go kiedyś uczyć obowiązkowo, choć nie w tym, hmmm... mniej poetyckim, a bardziej prozaicznym wydaniu.

Wszyscy jesteśmy "dziećmi Czarnobyla", mamy w sobie może nawet niejedną promieniotwórczą cząstkę jego historii. Tu mamy okazję zobaczyć to miejsce oczami wyobraźni. Wyobraźni może trochę napromieniowanej.

Kup książkę Ołowiany świt

Sprawdzam ceny dla ciebie ...

Zobacz także

Zobacz opinie o książce Ołowiany świt
Książka
Ołowiany świt
Michał Gołkowski;
Recenzje miesiąca
Kalendarz adwentowy
Marta Jednachowska; Jolanta Kosowska
 Kalendarz adwentowy
Grzechy Południa
Agata Suchocka ;
Grzechy Południa
Stasiek, jeszcze chwilkę
Małgorzata Zielaskiewicz
Stasiek, jeszcze chwilkę
Biedna Mała C.
Elżbieta Juszczak
Biedna Mała C.
Sues Dei
Jakub Ćwiek ;
Sues Dei
Rodzinne bezdroża
Monika Chodorowska
Rodzinne bezdroża
Zagubiony w mroku
Urszula Gajdowska ;
Zagubiony w mroku
Jeszcze nie wszystko stracone
Paulina Wiśniewska ;
Jeszcze nie wszystko stracone
Zmiana klimatu
Karina Kozikowska-Ulmanen
Zmiana klimatu
Pokaż wszystkie recenzje
Reklamy