„To wy jesteście pokoleniem...”
O książce Piotra Czerskiego „Ojciec odchodzi” mówi się i pisze, że jest rozliczeniem, a może raczej polemiką, z „Dżej Pi tu” czyli tzw. Pokoleniem JP II. Ale czy można polemizować z czymś, czego nie ma? Z czymś, co nie istnieje?
Bohater książki – Czers – przyjeżdza z Trójmiasta do Krakowa w chwili, gdy umiera Jan Paweł II. Obserwuje reakcje ludzi na wiadomość o śmierci papieża z dwóch perspektyw: jako przybysz z zewnątrz i jako ateista. I to, co widzi, można lapidarnie ująć w dwóch słowach: sztuczność i powierzchowność. To nie tylko diagnoza postawiona na to, w jaki sposób ludzie przeżywają śmierć papieża, to jest ocena katolicyzmu w Polsce w ogóle.
„Pusta była niedziela i próżna...”
Bo jaka jest ta wiara? W książce mamy okazje przyjrzeć się kilku jej obliczom. W dużej części jest ona prymitywna, a na co dzień ten prymitywizm przebija przez „jedyne prawdziwe media”. Z pewnością na pokaz, i tu autor w genialny sposób łączy dwa obrazki: prezydenta Kwaśniewskiego, który przemawia w „głęboki” sposób o sprostaniu dziełu papieża i uporczywie przebijające się z tła słowa „A minister Siwiec, czy on już ucałował tę kaliską ziemię?”. Wiara jest też obrzędowa i tu przed oczami stają nam wspomnienia sakramentów, gdzie komunia sprowadza się dla młodego człowieka do puli prezentów, które dostanie, a do bierzmowania przystępuje się jak do kolejnego pustego rytuału.
Bardzo razi powierzchowność. Wiara, dla wielu osób przewijających się przez kartki książki, ujawniła się dosłownie parę dni przed zgonem i zapewne po paru dniach zniknie (zupełnie jak wielka zgoda kibiców Cracovi i Wisły), bo tak naprawdę jest ona gdzieś obok, przeszkadza w codziennym życiu, w którym uprawia się przed i pozamałżeński seks, w którym imprezuje się do rana, naparza z kibicami z wrogiego zespołu, bawi, żyje beztrosko i bez zastanowienia.
I gdzie w tym wszystkim jest pokolenie „JPII”? Jeżeli ono istnieje, to jedynie jako przedziwny fenomen, który pojawił dosłownie przed chwilą i na chwilę...
„Połączenie na żywo z krakowskim rynkiem”
Złudzenie prawdziwego przeżycia tracimy całkowicie, gdy widzimy pracę stacji telewizyjnych, które „starają się przekazać te chwile lepiej niż inni”. Roi się na ekranie od wizyt ekspertów, analiz i prognoz, które, chcąc niechcąc, kojarzą się z rozmowami Jacka Gmocha i Jerzego Engela... Nawet, wydawałoby się, na tak niemarketingowych chwilach można doskonale zarobić, a papież okazuje się świetną marką dla „breloczków samochodowych, zapalniczek, popielniczek, kubków i plakatów, makatek i kołatek, zakładek, talerzyków, proporczyków, chorągiewek, otwieraczy do konserw, pudełek, wazoników i tarczy zegarów”...
„... ów stary człowiek umarł...”
Bardzo dobrze czyta się tę książkę jako spojrzenie niejako z drugiej strony, na to, co działo się w Polsce w dniach, kiedy umierał papież. Obracamy się w kręgu młodych, wykształconych ludzi, studentów i artystów, którzy kompletnie nie czują klimatu tych dni, gdy każde normalne zachowanie, każda codzienna czynność była nie na miejscu.
...A oni prowadzą zwykłą „studencką” egzystencję imprezowo-barową i są jakby obok tego, co się wokół dzieje. Dzieli ich wyraźny dystans od reszty ludzi, dlatego może sytuacje, zachowania i zdarzenia, które opisują, dziwiąc się im jednocześnie, wydają się śmieszne, a uczucia sztuczne i płytkie, że aż trudno nam uwierzyć w ich prawdziwość.
„Wesoło, swojsko”
Książka napisana jest swobodnie i lekko, tak też się ją czyta. Momentami stylem przypomina ona anegdotę opowiadaną gdzieś w gronie znajomych. Zabawnie, zwięźle, śmiesznie i koniecznie z puentą, która powala całe towarzystwo. Zresztą w całej książce mnóstwo jest takich drobnych przygód, które można opowiadać zaczynając od „stary co mi się dzisiaj przydarzyło...”, a to w taksówce, a to w autobusie lub pociągu, na przystanku, czy na rynku, w barze i na imprezie.
Do książki koniecznie trzeba sięgnąć, a czemu? Niech powie sam autor: „niech sobie każdy interpretuje, jak umie i niech sobie myśli, co chce, byle tylko myślał”. I to mamy zapewnione, bo to co dzieje się w środku daje do myślenia.