Virginia Woolf jest jedną z najbardziej tajemniczych, magnetycznie pociągających swą kuriozalną urodą gwiazd na firmamencie światowej literatury pięknej. To bezsprzeczne. Jako osobowość twórcza - porażająca ładunkiem intelektualnym i jako człowiek - nękany przeróżnymi demonami. Jednym z nich, który w dużej mierze zaważył na treści i formie dzieł pisarki, była choroba. Wbrew jednak oczywistej konotacji, esej autorki „Fali” stanowiący przedmiot niniejszego omówienia nie traktuje tylko i wyłącznie o chorobie. W tym niewielkich rozmiarów dziełku odnajdujemy także wywoływane akcydentalnie bądź zupełnie bezpośrednio, refleksje na temat poezji, jej twórców, podbudowane intertekstualnymi migawkami – ukrytymi cytatami lub aluzjami do utworów takich autorów, jak Szekspir, Milton czy Rimbaud. Całkowicie autonomiczny charakter, abstrahujący od podjętego wywodu, ma zakończenie eseju, w którym obcujemy ze streszczeniem biografii księżnej Canning i lady Waterford napisanej przez Augustusa Hare’a. Kłopot z odbiorem tej zupełnie przypadkowej, trącącej interpretacyjną pustką historii, jest wszakże pozorny, na co wskazuje Hermione Lee, biografka Woolf i jednocześnie autorka wstępu do eseju. Obraz niemej rozpaczy wdowy oglądającej pochówek męża zaklęty w geście zgniecenia pluszowej zasłony to jedna z form ukrytej, symbolicznej demonstracji form cierpienia ludzkiego, które pokazuje twórczyni „Pani Dalloway”.
Wspomniany wstęp oksfordzkiej wykładowczyni, co należy podkreślić, jest nie tylko próbą deszyfracji rozety błyskotliwych myśli Virginii Woolf, to także cenny merytorycznie zarys jego powstawania. Znawczyni detali z biografii pisarki, prócz podania istotnych dla zrozumienia samego dzieła urywków z jej dossier, wtajemnicza czytelnika w kuluary funkcjonowania wydawnictwa Hogarth Press założonego przez małżeństwo Woolfów, współpracy, następnie zaś ochłodzenia stosunków z Thomasem Stearnsem Eliotem czy licznych zabiegów korektorskich, które autorka „Do latarni morskiej” systematycznie wprowadzała.
Pytanie o to, dlaczego niedyspozycja cielesno-umysłowa człowieka nie dzieli pierwszego miejsca wśród tematów literackich z motywem miłości, przyjaźni czy namiętności, które otwiera esej „O chorowaniu”, choć wciąż aktualne, dziś pewnie zwieńczone byłoby większą liczbą egzemplifikacji wyjątków potwierdzających tą regułę. Do przykładów, które przytacza Woolf - a więc De Quincey, marginalnie Proust - można by dołączyć Camusa, Handke, przede wszystkim zaś Bernharda, podobnie jak Woolf ujmującego chorobę w ramy symbolu przekraczającego granice somatycznych dysfunkcji przedstawianych zgodnie z postulatami poetyki naturalistycznej.
Specyfika pisarstwa Virginii Woolf, będącego jednym ze zwiastunów wschodu postmodernizmu, również w tej krótkiej rozprawie objawia się w całej swej okazałości. Mam na myśli zwłaszcza styl, dominantę fragmentu i urwanej myśli jako jeden z elementów stanowiących manifestację dyskursu naśladującego określone stany świadomości. Tekst Woolf meandrycznie podąża tą ścieżką paradygmatu, jaki we współczesnej literaturze definiuje dekonstrukcja i psychoanaliza. Czytając go, mamy wrażenie, że jest pisany przez samą chorobę, czyli to, co jednocześnie stanowi temat (przedmiot) utworu i zostało upodmiotowione, uosobione. Zyskało swój własny niezależny język, opisujący rzeczywistość, której kod nie zawsze, a być może w ogóle nie jest czytelny dla ludzi zdrowych.
Esej, z którym mamy do czynienia, to zatem nie tylko lektura obowiązkowa dla humanistów badających motyw choroby w literaturze i kulturze, ale przede wszystkim pełna zagadek eksploracja wnętrza człowieka dotkniętego chorobą, która nie tylko zmienia jego status tożsamościowy, ale i percepcję oraz wyobrażenie o świecie.
Virginia Woolf tested the boundaries of fiction in these short stories, developing a new language of sensation, feeling and thought, and recreating in...
Klasyka literatury światowej. Szesnastoletni chłopak na dworze królowej Elżbiety i trzydziestosześcioletnia kobieta w drugiej dekadzie dwudziestego wieku...