Współczesny skwer [Times Square] przeobraził się w medium. Artysta Robert Rauschenberg twierdził, że to największe dzieło sztuki, jakie stworzyła Ameryka. Ale może trafniejszym określeniem byłaby "zabawka"? Ogromny kalejdoskop, w którym wielobarwne ułamki szkła odbijają się w otaczających je zwierciadłach? Jakże trudno wśród tych zwielokrotnionych odbić rozstrzygnąć, co jest oryginałem, a co przedstawieniem. Wszystko zmienia się tu nieustannie, rozsypuje, wibruje. Przy Times Square Ameryka bez przerwy rodzi się, samookreśla, przedefiniowuje; opowiada o sobie, a potem opowieść tę trawestuje. Tu powstają mity i marzenia. Tu mnoży się je i dzieli, przekształca, udoskonala, sprzedaje i kupuje. i w nieskończoność powiela.
Nowy Jork Magdaleny Rittenhouse powiela, przekształca, udoskonala i przedefiniowuje fenomen byłego Nowego Amsterdamu - miasta światła, drapaczy chmur, pośpiechu, ale też miasta niemal największego parku miejskiego na świecie, najpiękniejszych bibliotek i księgarni o niewyobrażalnie długich półkach. Krótko mówiąc - miasta rozmachu.
Książka Rittenhouse, podobnie jak miasto, któremu jest poświęcona, wymyka się wszelkim klasyfikacjom. Nie jest ani reportażem, ani monografią, ani osobistą relacją z oswajania miasta. Nie jest niczym tym, a jednocześnie jest wszystkim na raz. Jest kalejdoskopem, a raczej kilkoma jego oczkami, bo na opisanie wszystkich nikomu nie starczyłoby życia. Nowy Jork jest również z jednej strony pieśnią pochwalną, z drugiej zaś pełną rezerwy opinią osoby pozostającej na zewnątrz i wewnątrz jednocześnie. To prawdziwa sztuka: spojrzeć na miasto i jego zjawiskowość z tak różnych stron.
Nowy Jork jawi się jako wyspa, od której wziął swój początek, jako marzenie ze stali i skał, jako odsłona luster i obrazów i jako kolebka miejskiej elektryczności i miejskiego elektryzowania. To niesamowite, jak wiele można o nim powiedzieć, z jak wielu fenomenów się składa i jak wielu ludzi przykłada do nich ręce, myśli, ale przede wszystkim - serca. W wielu dzielnicach panuje "żołądkowa i patriotyczna geografia", klasyka architektury miesza się z jej przesadną czasem nowoczesnością, bo budynki sięgają już nie tylko do nieba, a zamierzchła przeszłość potrafi zjednoczyć się z teraźniejszością choćby w ponad stuletnim wiadukcie kolejowym High Line przekształconym w park.
Rzeczywisty Nowy Jork jest niemal tak magiczny, jak w Zimowej opowieści i Pamiętniku z mrówkoszczelnej kasety przedstawia go Mark Helprin. Miłośnicy jego powieści z wypiekami na twarzach przeczytają u Rittenhouse o powstaniu Mostu Brooklińskiego - jego klątwie i szczęściu, o rywalizacji redakcji wiodących czasopism, o sztabkach w bankowych skarbcach i mieście, które jest niczym więcej, jak własnym portretem.
Tylko w Nowym Jorku, a dokładnie na stacji Grand Central, można (o minutę!) oszukać czas i szepnąć czułe słówko, które będzie słyszalne kilkadziesiąt metrów dalej. Tylko tu na cyklicznych spotkaniach The Moth można posłuchać zawodowych niemal opowiadaczy historii i zostawić serce i oszczędności w niemal stuletniej księgarni Strand, w której długość półek mierzy się w dziesiątkach mil. Na szczęście dzięki nowoczesnym technologiom podcastów Moth można posłuchać w internecie (od lektury Rittenhouse uwielbiam pasjami!), a z książek New York Public Library i pomocy ich bibliotekarzy skorzystać dzięki sieci. Przez 24 godziny na dobę z wielu ujęć można śledzić także to, co dzieje się na Times Square. Uczynię to moim zwyczajem. To moja własna namiastka bycia nowojorczykiem.
Za metaforę Nowego Jorku niech posłuży jego główna biblioteka - jedynym kryterium korzystania z ich dobrodziejstw jest ciekawość świata.
Każdego roku NYPL odwiedza szesnaście milionów ludzi: turyści i bezdomni, wariaci i nudziarze, uczniowie szkół i nobliści, stateczne panie w kapelusikach i kloszardzi, którzy dłubią w nosie.