Bogowie jak prymitywni ludzie
Współczesny Londyn. Nie byłem tam, ale wierzę autorce na słowo. Zresztą samego miasta oglądamy w tej powieści bardzo niewiele, jest ono tak zwanym tłem i to wyjątkowo rozmytym i w sumie niezbyt ważnym. Bogowie greccy. Nieśmiertelni, wiecznie żywi, przystosowani do nowych czasów, nowocześni i sprymityzowani. Podobno ci sami co dawniej, przed wiekami, ale jacyś tacy dziwnie inni. Tych z lektur i omówień szkolnych wcale nie przypominają. To raczej zbieranina rozkapryszonych, niedojrzałych, egocentrycznych współczesnych neurotycznych osobowości. Jakby żywcem wyjętych z mediów celebrytów, gorączkowo poszukiwanych przez paparazzich. Mocnych, ale głównie jak to się mówi "w gębie".
Siedziba bogów - rozpadający się, zaniedbany budynek. W środku brud, smród i ubóstwo, jak na współcześnie żyjących greckich bogów przystało. Degeneracja i widoczny w oczach rozpad. Związany z tym, że nikt już podobno w nich nie wierzy. Tego niewierzenia nie byłbym akurat taki pewien. Bogowie spędzają czas na wyrafinowanym nudzeniu się. Na przypadkowym seksie w którym nie ma niczego emocjonującego, a tylko rutyna i nuda kolejnego filmu porno, na obrzucaniu się wulgaryzmami, w których nie ma niczego ponadczasowego. Bogowie przypominają bardziej grupkę meneli spod przypadkowego mostu niż kogoś nieśmiertelnego. Skąd się wzięli, dlaczego coś od nich w świecie zależy, dlaczego są tacy pospolici, narcystyczni i prymitywni? - tego nie wiemy. I się nie dowiemy. Dlaczego istnieją i wpływają na przykład na przypływy i odpływy morza? - oto słodka tajemnica bytu, która nadal pozostanie przed nami zakryta .
Jedynym ciekawszym, żywszym momentem powieści jest jej końcówka. Nie znaczy to, że nagle objawia się tu jakaś logika zdarzeń, ale akcja nabiera tempa i czytelnik pomijając zbyteczne, przydługie opisy jest w stanie czytać książkę bez większego bólu. Ciesząc się, że koniec jest już bliski.
Mieliśmy z tej powieści dowiedzieć się czegoś o mitach greckich, dostać dawkę solidnej wiedzy. Mieliśmy. Miały tu być zawarte przemyślenia nad współczesną moralnością. Miały. Książka miała na nas rzucić urok i prowokować. Rzuca, ale na kolana i to wcale nie z zachwytu. Prowokuje do zapomnienia o tym, co przeczytaliśmy. Miała być oryginalna, w pełni zadowalająca umysł i serce. Ktoś sobie chyba z nas żartuje. Jak zwykle wydaje się, że cytowani na okładce komentatorzy nie czytali książki, bądź mówią o innej pozycji wydawniczej.
Treść w gruncie rzeczy jest banalna. Wskutek intrygi Apollo zostaje ugodzony strzałą Erosa i zakochuje się w dziewczynie, zwykłej śmiertelniczce. Dziewczynie delikatnej, spokojnej, niepozornej. Oczywiście, młody bóg zupełnie nie domyśla się co się stało. Ona zaś odruchowo odrzuca jego prymitywne amory i wzgardzony bożek knuje zawiłą intrygę wskutek której dziewczynę trafia grom z jasnego, londyńskiego nieba. Wszystko nagle komplikuje się tak bardzo, że o mało co świat nie przestaje istnieć, głównie z powodu omdlenia Apolla i zgaśnięcia naszej ulubionej gwiazdy, Słońca. Kończy się to wszystko happy-endem, bo greckim bogom współczesnym nagle coś udaje się zrozumieć i przestają rzucać "mięsem" na prawo i lewo, a biorą się trochę do konkretnej roboty. No i korzystają z pomocy dwojga prostych, cichych, nieśmiałych śmiertelników, bez których prawdopodobnie mielibyśmy tylko zwykły end.
Całość jest dziwnie nielogiczna, pozbawiona następstwa przyczynowo-skutkowego. Bogata w niegrzeczne opisy i słowa, które miast rozpalać wyobraźnię zwyczajnie odstręczają i nudzą. Seks opisywany jest z pornograficznym zacięciem. Wulgaryzmy mają niby coś wyrażać, ale jak to z nimi zazwyczaj bywa, niczego nie wyrażają. Bogowie są głupkowaci, zajęci sobą, zdegenerowani. Mamy wrażenie oglądania kolejnej edycji nędznego reality show z udziałem zbieraniny nudnych, zapatrzonych w siebie gości. Dialogi są tyleż śmieszne i ożywcze co półprzemysłowa woda w kranie. To taka uliczna gadka-szmatka w wykonaniu ludzi, którzy nie mają nic do powiedzenia. Przypominająca ciekawe rozmyślania tak jak ziemniaczane puree w torebce przypomina nam bulwę kartofla. Poza częstymi, nudnymi dymankami i wulgarnym pieprzeniem mamy jeszcze jakieś "pseudoparanormalne pierdoły".
Pomysł sam w sobie może i w sumie nie był najgorszy, ale za to wykonanie po prostu przygniata. Wulgaryzmy, słabiuteńkie i dziwne zarazem poczucie humoru, radosny brak logiki, nudne opisy, smętna akcja - to ma być najmodniejsza książka lata?! Bogowie są tu jak prymitywni ludzie, tacy, których raczej nie warto naśladować, jeśli się nie chce samemu szybko osiągnąć dna. Nasiąkanie pewnymi prostackimi obrazkami, słowami, postępowaniami wbrew pozorom szkodzi. Oswaja nas z prymitywnymi treściami, zanieczyszcza umysł i serce, zostaje na ich dnie jak nieświeży muł. Nie wierzmy w to, że w życiu należy doświadczyć wszystkiego, a więc także gwałtu, poniżenia, panicznego lęku o życie. Lepiej omijać pewne rzeczy i nawet o nich nie wiedzieć.
W tej książce nie pochylamy się z ciekawością nad światem i życiem, a tylko zniżamy do jakiegoś przyziemnego poziomu. Treść jest płytka jak woda w podeschniętej kałuży, a poziom rozważań, które są tu podejmowane żenujący. Aż trudno uwierzyć, że książkę napisała osoba wykształcona i do tego kobieta, ale czego się w końcu nie robi dla chwili rozgłosu i pieniędzy.