Jill Smolinski napisała książkę, w której zaleta właściwie równoważy wadę. Wadą jest w przypadku „Następnej rzeczy na liście” schematyczność: to powieść stworzona według pewnego powtarzalnego szkieletu fabuły, wygląda, jakby była efektem przejścia kursu kreatywnego pisania: jest poprawna, ale bez błysku. Zaletą będzie fakt, że mimo wszystko to powieść wciągająca i momentami poruszająca. Od czytelniczek zależy, czy któryś z tych elementów jednak przeważy, czyli: czy książka stanie się nudnawym szablonem czy pasjonującym czytadłem.
Zaczyna się od wstrząsu: June Parker, kobieta po trzydziestce, poznaje niespełna dwudziestopięcioletnią Marissę. Odwodzi ją do domu, niestety – po drodze dochodzi do kraksy, w wyniku której Marissa traci życie. Nikt nie ma pretensji do June, lecz ona sama – także by zagłuszyć wyrzuty sumienia – postanawia zrealizować listę, jaką Marissa miała przy sobie, w torebce. To lista dwudziestu rzeczy do zrobienia przed dwudziestymi piątymi urodzinami. Niektóre punkty brzmią tajemniczo, inne wydają się zrównoważonej June szalone. Część wymaga sporych poświęceń, część wydaje się prosta. June rozpoczyna wyścig z czasem, spełniając marzenia obcej, młodszej od siebie kobiety. Przy okazji zaczyna też zmieniać swoje życie. Były już takie próby. Pojawiały się w literaturze rozrywkowej listy rzeczy do wykonania, listy, które napędzały fabułę i pokazywały, czego człowiekowi brakuje do szczęścia.
Problem w tym, że ujawnienie takiego spisu niejako automatycznie oddala zaskoczenie płynące z rozwoju akcji, a stąd niedaleko już do popadania w wygodne pisarskie klisze. Innymi słowy tekst, zamiast udźwignąć pomysł, opiera się na przygotowanej ściądze, to odbiera mu lekkość. Kurczowe trzymanie się planu sprowadza się zwykle do pytania, czy uda się zrealizować wszystkie punkty z listy, czy też wyzwanie zakończy się klęską. Reszta wyjaśniona zostaje szybko, może nawet zbyt szybko. Jest jeszcze dodatkowy aspekt sprawy: bohater, który ściśle trzyma się tych założeń, w pewnym punkcie zacznie sprawiać wrażenie papierowego. To w czytadle będzie przypuszczalnie przeszkadzać. Jill Smolinski próbuje ratować książkę przed popadnięciem w schematyczność na różne sposoby, przede wszystkim skupianiem na wątku miłości i zauroczenia, a także na wprowadzanych tu i ówdzie pobocznych motywach o silnej wymowie emocjonalnej. Widoczne jest w tej powieści nakierowanie na – przede wszystkim – rozwiązania fabularne, mniej ważna okazuje się realizacja tekstowa.
W „Następnej rzeczy na liście” fabułę zdominowało dążenie do wypełnienia zadań z listy, ale zabrakło mi tutaj pogłębienia tematów. June Parker stara się odgadnąć, jaka była Marissa, co lubiła, co było dla niej ważne – czyta pamiętniki dziewczyny, ale udostępniane czytelniczkom wnioski wydają się być zbyt płaskie, brakuje ściślejszych analiz. Fragmentów dotyczących kolejnych przygód głównej bohaterki jest tu sporo, ale czasami trzeba zbyt długo czekać na ich rozwiązanie, część w ogóle brzmi sztucznie. Jednak „Następna rzecz na liście” to całkiem ciekawe czytadło, które wciąga i zabija czas. Ma zatem to, czego potrzebuje przyzwoita powieść rozrywkowa dla kobiet.
Być może mniej wymagającym odbiorczyniom Jill Smolinski pokaże, co w życiu powinno być najważniejsze, podrzuci kilka podpowiedzi dla kobiet, które chciałyby coś zmienić, ubarwić własną egzystencję lub po prostu pomarzyć o przełomowych wydarzeniach. Być może kogoś zainspiruje, wzruszy czy rozbawi.
Izabela Mikrut