Nie ma chyba bardziej kontrowersyjnego, częściej opiewanego bądź bezwzględnie niszczonego, mocniej uromantycznionego i bardziej splugawionego zawodu, niż ten najstarszy – prostytucja. Jako wstydliwa i nie do końca moralnie akceptowalna część życia, zostaje ona też niejako "zamieciona pod dywanik historii", oznaczona plakietką "o tym nie mówimy". Ale, jak każdy owoc zakazany, także i historia najstarszego zawodu świata fascynuje i intryguje; poszukiwaczom prawdy o tej sferze na pomoc przybył więc Marek Karpiński wraz z „Najstarszym zawodem świata. Historią prostytucji”.
Książka to próba ukazania prostytucji w kolejnych wiekach rozwoju ludzkiej cywilizacji, pokazania jej miejsca i procesów, jakie ją ukształtowały i jakie sama zapoczątkowywała. Zaczynamy podróż poprzez wieki i kolejne mało szacowne alkowy od, jak to zazwyczaj bywa, starożytnej Grecji, by zakończyć ją na współczesnej autostradzie w Rumunii. Potraktowanie tematu bardzo szeroko w kwestii czasowej nie idzie, niestety, w parze z geograficznym rozmachem Karpińskiego – dzieje prostytucji są tutaj ograniczone do Europy, a nawet, można by powiedzieć dokładniej: do Anglii, Francji, Niemiec, Włoch i Polski, z rzadkimi odniesieniami do innych krajów na tym kontynencie… i pojedynczymi do państw zajmujących kontynenty inne. Autor nie podchodzi także do tematu systematycznie, opisując raczej elementy, które jego najbardziej w danym momencie zainteresowały, niż może trochę nudniejsze, ale potrzebne do samodzielnej analizy zjawiska, fakty encyklopedyczne. Jak sam Karpiński stwierdza w posłowiu: to raczej zbiór esejów ułożonych zgodnie z chronologią treści niż poważne dzieło z naukowymi aspiracjami.
Ten element powagi i naukowego podejścia jest tu właściwie zupełnie nieobecny. Autor bawi się bowiem samym pomysłem napisania książki o społecznym tabu, miejscami można odnieść wrażenie, że parodiuje lub pastiszuje owe, pełne inteligenckiego zadęcia, dzieła historyczne. Czytelnik ma cały czas wrażenie, że Karpiński "puszcza do niego oko" - jego ciągłe zabawy słowne, używanie barwnych i przerośniętych eufemizmów, interesujące porównania, pewna złośliwa radość z wbijania szpili "oficjalnej wersji historii", cytowanie odpowiedniej poezji - to wszystko daje wrażenie radosnego przedrzeźniania stylu. Ten sposób pisania sprawia jednocześnie, że „Najstarszy zawód świata” czyta się po prostu lekko i przyjemnie, nawet pomimo natłoku faktów, miejsc i zdarzeń, bo nawet pomimo dość lekkiego pióra, autor nie pozwolił sobie na nadto lekkie potraktowanie tematu. Ilość materiałów źródłowych, do których się dokopał, jest wprost zatrważająca i sprawia, że ten tekst stanowi naprawdę fascynujące źródło informacji.
Na niekorzyść takiego lekkiego opisu przemawia jednak ciągłe gubienie wątku. Czesto akapit rozpoczyna się wprowadzeniem do jednej historii, lecz zaraz następuje przeskok do drugiej – i można mieć pewność, że ta poprzednia zginęła w mrokach niepamięci. Liczne zagajenia bez pokrycia, często powtarzane dokładnie te same "ciekawe spostrzeżenia", czy wtrącone bez związku z tematem zdania zdecydowanie psują wrażenie. Także można skarżyć się na pewną wybiórczość w doborze tematów, gdyż autor ogranicza się, jak już było powiedziane, jedynie do naszej strefy geograficznej, a oprócz tego definiuje prostytucję jedynie w żeńskim wymiarze, pomijając męską część procederu. Nieprzyjemnym zaskoczeniem było też pewne ubarwienie, romantyzacja całego procederu. Właściwie nie ma tutaj przedstawionych tych czarnych stron prostytucji, "panienki" są zawsze wesołe i uśmiechnięte…
Jednakże „Najstarszy zawód świata” broni się jako dobra książka do poczytania w wakacje – dowcipna i intrygująca, bez skrępowania pokazująca dzielnice czerwonych latarni. Polecam zwłaszcza tym, którzy szukają inteligentnej rozrywki na gorące dni, kiedy poważniejsze lektury nie wydają się tak atrakcyjne i nie ma się większej chęci dogłębnie poznawać tematu.