Odkrywanie jest jedną z potrzeb człowieka. Przez kolejne wieki ludzie odnajdowali nowe lądy, zapuszczali się w miejsca nikomu wcześniej nieznane, udowadniali, że życie nie toczy się tylko w najbliższym otoczeniu. W końcu nastała też era wielkich podróży na Arktykę. O jednej z najbardziej znanych, ale też i najtragiczniejszych wypraw opowiada publikacja Owena Beattie’go i Johna Geigera Na zawsze w lodzie. Śladami tragicznej wyprawy Johna Franklina.
XIX wiek to czas wypraw na północne rubieże kuli ziemskiej w celu odkrycia Przejścia Północno-Zachodniego, które miało stanowić drogę łączącą Europę z Azją – przez Atlantyk aż do Pacyfiku. Wyprawy morskie, nie tylko te kierujące się ku Arktyce, zmagały się od wielu lat z licznymi problemami. Szkorbut nękał większość marynarzy. Problem stanowiło zaopatrzenie załogi w prowiant, by wystarczyło go na długie miesiące (a nawet lata!) żeglugi oraz by jedzenie nie uległo zepsuciu. Podróże w niegościnne, mroźne rejony sprawiały, że dodatkowo statki grzęzły na długie miesiące w lodzie, ściskającym jak imadło kadłuby, a załoga doznawała tragicznych w skutkach odmrożeń.
Opisana w książce Na zawsze w lodzie wyprawa sir Johna Franklina wydawała się być jak na ten czas najbardziej innowacyjnym przedsięwzięciem. Ekspedycja miała tylko jeden cel i osiągnięcie go wydawało się tylko kwestią czasu – znalezienie Przejścia Północno-Zachodniego było prawie na wyciągnięcie ręki. Niestety, stało się inaczej. Z nielicznych dokumentów i świadectw Inuitów, zebranych przez misje ratunkowe, przybywające na pomoc załodze Erebusa i Terrora, wiadomo było tylko, że żaden z marynarzy sir Johna Franklina nie przeżył. Wyprawa okazała się klęską, a to, jak wyglądały ostatnie chwile załogi, mrozi krew w żyłach.
Książka Na zawsze w lodzie składa się z dwóch części. W pierwszej opisane zostały wyprawy arktyczne, ze szczególnym naciskiem i szczegółowością uwzględniające rejs Erebusa i Terrora w 1845 roku. W drugiej części przenosimy się w czasy współczesne, do lat 80. XX wieku, kiedy to ekspedycja Owena Beattie’go wyruszyła w ślad za statkami sir Johna Franklina, w poszukiwaniu odpowiedzi na liczne pytania dotyczące tej feralnej wyprawy. Ślady, jakie znajduje ekipa, są niekompletne – liczne, XIX-wieczne wyprawy zdążyły zatrzeć, zebrać, „rozgrzebać” czy zniszczyć pozostałości po ostatnich obozowiskach załogi Erebusa i Terrora. Jednak na wyspie Beecheya, gdzie pochowano pierwsze trzy ofiary wyprawy, Owen Beattie postanowił dokonać ekshumacji. Niemal idealnie zachowane w wiecznej zmarzlinie ciała trzech marynarzy przyniosły sporo odpowiedzi i rzuciły nowe światło na przyczynę klęski wyprawy sir Johna Franklina.
Na zawsze w lodzie to poruszający dokument i świadectwo ludzkiej odwagi, ale też bezradności zestawionej z pierwotnymi siłami natury. Na niezbadanych wodach Arktyki śmierć zdawała się czyhać za każdym lodowym załomem, a brak wiedzy (choćby dotyczącej diety czy pakowania żywności) sprawił, że choroby dziesiątkowały marynarzy.
Książkę Na zawsze w lodzie czyta się z zapartym tchem. Choć od wydarzeń opisanych na jej stronach dzieli nas niecałe 200 lat, to wydaje się, jakby przepaść ta była niezmierzona. Walka o życie w trzecim roku wyprawy Terrora i Erebusa okazała się ostatnim, co pozostało załodze. Schorowani, pozbawieni nadziei, wynędzniali i niewyobrażalnie głodni, umierali, albo zjadali siebie nawzajem.
Książka Owena Beattie’go i Johna Geigera porywa od pierwszej do ostatniej strony. Przystępny język i jasna komunikacja sprawiają, że przez opowieść po prostu się płynie. Wszystkie szczegóły zostają wyjaśnione, a w odbiorze publikacji pomagają także mapki, na których zaznaczono omawiane miejsca i szlak żeglugi Terrora i Erebusa. Na zawsze w lodzie to książka, której nie da się odłożyć, nie doczytawszy jej do końca.