"Na wschód od czasu" to autobiografia Rosenberga. Urodził się w Łodzi, w żydowskiej rodzinie. Jego dzieciństwo było jednocześnie zwykłe i niezwykłe. Zwykłe, bo wypełnione zwyczajnymi wydarzeniami- zabawami, szkołą, pierwszymi przyjaźniami i miłościami. Niezwykłe, bo na kartkach książki zdaje się okresem magicznym, baśniowym. Podkreślone jest to jeszcze silniej przez poetycki sposób opisywania. Przyjrzyjmy się chociażby początkowemu fragmentowi:
"Urodziłem się na wschód od czasu, w mieście bezwodnej rzeki, w jednoizbowym pałacu. Moi rodzice byli milionerami: ojciec był tkaczem marzeń, matka prządką. Razem z dwiema siostrami płynęliśmy wśród nici ich kolorowych wątków.
Z blaskiem świtu rodzice spieszyli do pracy (jeśli była), siostry do szkoły, ja zaś do pobliskiej ochronki. Zawsze przychodziłem pierwszy. Siedząc samotnie w wielkiej sali, śledziłem tańczące cienie, dotykałem przerażającej pustki i słuchałem podzwaniających na wietrze luźno osadzonych szyb".
Podobnie pięknych opisów jest wiele. Ta baśniowość przypomina momentami opowiadania Schulza. Obu pisarzy łączy zresztą bardzo ważny motyw księgi (zainteresowanych tym motywem w twórczości Schulza odsyłam do zbioru Jego opowiadań "Sanatorium pod Klepsydrą"). W opowieści Rosenberga nieraz podkreślane jest znaczenie literatury. Jego ojciec wypowiedział piękne zdanie: "Niewolnik książek jest człowiekiem wolnym". Z kolei wysiedlony z getta przyjaciel autora Michał przed rozstaniem wyszeptał: "Zatroszcz się, proszę, o moje książki, jeżeli możesz." Ten sam człowiek mówił:
"Książki to żywe istoty. Jeśli są zranione, trzeba się nimi opiekować. Jeżeli nie można im pomóc, trzeba je należycie pochować".
To tylko nieliczne przykłady wątków książkowych w powieści. Wróćmy jednak do biografii autora. Po baśniowym dzieciństwie okres dojrzewania początkowo jest również sielankowy i beztroski. Niestety ta sielanka zostaje brutalnie przerwana przez brutalną rzeczywistość lat trzydziestych. Do władzy dochodzi Hitler. Nasilają się nastroje antysemickie- także wśród Polaków. Nadchodzą czarne czasy. Żydzi zostają zamknięci w gettach, potem wywożeni do Auschwitz. Koszmar tamtych lat opisany jest najtrafniej w szyderczej parodii Genesis:
"I czarnoksiężnik powiedział: "Niechaj się stanie ciemność". I stała się ciemność. A on widząc, że ciemność jest dobra, oddzielił ją od światła. I nazwał jasność nocą, a ciemność nazwał dniem. I tak upłynął poranek i wieczór- dzień pierwszy.
A drugiego dnia postanowił, że żaden Żyd nie może chodzić chodnikiem ani środkiem ulicy. Żadnemu Żydowi nie wolno posiadać psa, kota, ptaka, pieniędzy, złota, futrzanego płaszcza, fortepianu, skrzypiec, mandoliny, gitary ani gramofonu i nie wolno mu oddychać aryjskim powietrzem (...) A potem rzekł: "Niechaj wszyscy Żydzi zostaną spędzeni do jednej dzielnicy". I zostali spędzeni, a on zobaczył, że było to dobre. I tak upłynął poranek i wieczór- dzień trzeci jego geniuszu."
Świat opisywany tak pięknie przez autora okazuje się być gasnącym światem. Jego bliscy i przyjaciele zginęli. Ale nie zniknęli bezpowrotnie. Trwają ocaleni na kartkach książki. Nie zapadli w niepamięć oni, nie zapadły też w niepamięć przywoływane piosenki i wiersze. Słowo pisarza dało im nieśmiertelność. Być może zapiszą się także w naszych sercach i pamięci? Żeby się przekonać, czy tak będzie, wystarczy sięgnąć po tę książkę.
Kalina Beluch