W księżycową, zimną, październikową noc
Nie jest łatwo być prywatnym detektywem. Nieważne, czy na Manhattanie, czy w Warszawie. Nawet, jak się człowiek nazywa John Justin Mallory i nie ma jeszcze na karku całych czterdziestu pięciu lat. Nie jest miło chodzić w znoszonym płaszczu, a zmęczoną głowę chronić znoszonym kapeluszem. Grać rolę twardziela nawet wtedy, kiedy chciałoby się być rozkosznym misiaczkiem, zajączkiem czy pysiaczkiem. Czasami jednak po prostu tak trzeba. Ojczyzna wzywa, interesy wzywają, klienci proszą, autor wzywa... Takie zadanie stawia przed nami los lub niezaspokojeni czytelnicy.
Mallory`ego i jego dziwnych przyjaciół poznaliśmy już w tomie Na tropie jednorożca. Kto nie czytał, niech żałuje lub nie żałuje - lecz przeczyta. Tam bowiem pojawili się po raz pierwszy, acz nie ostatni: magicznie pyskate zwierciadło Barwinek (tafla małej wiary), prawdziwa dziewczyna-kot Felina czy pułkownik Winnifreda Carruthers. Tym razem też się pojawiają, ale już nie po raz pierwszy. Pierwszy raz może być bowiem, wbrew pospolitym opiniom różnych ekspertów, tylko jeden, jedyny raz.
Wigilia Wszystkich Świętych czyli pradawny, sięgający tradycją tysięcy lat Halloween. Spokojna atmosfera leniwych rozmów i błahych powodów do gwałtownych kłótni. Dzień jak co dzień, przynajmniej jeśli idzie o ten Manhattan, ten bardziej magiczny niż prozaiczny. I wszystko byłoby w zwykłej, socjalistycznej trzystuprocentowej normie, gdyby nie słabość Winnifredy, wspólniczki Mallory`ego. Nie stała słabość do, ale nagła słabość - pomimo. Nigdy dotąd bowiem nie była ona ani słaba, ani taka blada. I nigdy dotąd nie miała na szyi obok siebie dwóch ładnie wykonanych małych dziurek, prawdopodobnego prezentu od bratanka Ruperta. To by jednak oznaczało, że bratanek jest... modny. Że jest ordynarnym (czyli zwyczajnym) wampirem. No to jesteśmy w domu, choć nie własnym. Wkraczamy na teren literacko doskonale oświetlony, wydeptany i przebadany. Przemierzony w każdym kierunku i we wszystkich wymiarach.
„Nie ma niczego zabawnego w byciu nieumarłym...” A czy jest coś zabawnego w byciu pokąsanym?! Nic. Mallory musi wyjaśnić całą sprawę i zapobiec dalszym problemom kumpeli i jej bratanka. Dla nas zaczyna się powieść, dla niego - bieganina po świątecznym, rozgorączkowanym magicznym Manhattanie. Wśród ogrów, harpi (jak gołębie trzeba je zimą dokarmiać), pegazików jak wróbelków, wampirów i całego tego magicznego tałatajstwa, które potrafi na czytelnika zwalić popkulturowa wyobraźnia pisarza. Poznajemy kilka nowych postaci, w tym Arystotelesa Draconisa, dobiegającego pięćdziesiątki bezrobotnego wampira Kijaszka McGuire`a, Łuskowatego Jima Chandlera - smoka-pisarza czy nieustraszonego Włada Drabulę. Nie wszystkie są urocze, niektóre - nawet jak wspomniany Kijaszek - są niestetyczne jeśli chodzi o fizjonomię: postać karzełkowata, paskudnie wyglądająca i do tego gadatliwa ponad miarę. Pojawiają się oczywiście kreatury już nam dobrze znane jak straszliwy demon Grundy czy jakże urocze, choć nie wymienione z imienia gobliny handlujące zawsze i wszędzie czymkolwiek się da.
I w tej powieści zachowany jest klimat nieomal chandlerowski. Akcja, w porównaniu z „Na tropie jednorożca”, wydaje się bardziej dynamiczna. Humor jest w tym samym stylu, z tym, że już niespecjalnie zaskakuje - to typowy efekt kolejnego tomu. Autor bierze na tapetę modny ostatnio temat wampiryzmu i przeprowadza jego dogłębną analizę komiczno-psychologiczno-socjologiczną. Bez grama powagi, za to z funtem ironii i kwartą dystansu. Resnick bawi się słowami. Żongluje masowokulturowymi obrazami i znaczeniami. Ukazuje nam inną, zaskakująco zabawną stronę używanych na co dzień słów i zwrotów. Jego celem jest dostarczenie rozrywki, nie poszukującej ukrytego sensu życia i nie próbującej zgłębiać jego meandrów. Autor daje się unieść falom nieograniczonej wyobraźni i porywom absurdalnego humoru. Miejmy nadzieję, że i my odrzucimy na chwilę maskę powagi, płaszcz szarych trosk, kapelusz zwykłych niepokojów i pożeglujemy wraz z nim niespokojnymi ulicami magicznego Manhattanu.
Niektóre książki są niepoważne, na poważnie zabawne. Tak jak ta. W przeciwieństwie do wielu niepoważnych i do tego niezabawnych. Mamy okazję przeczytać komiczny fantastyczny kryminał wampiryczny czyli pełen humoru lekki kryminał w fantastyczno-wampirycznych klimatach.
Thaddeus Flint lepiej niż ktokolwiek opanował reguły gry zwanej cyrkiem. Potrafił tak omamić widzów, że właściwie sami prosili, by zabierał im ich pieniądze...
Trwa wojna pomiędzy Republiką, a Federacją Teroni. Okręty Republiki najeżdżają przygraniczne tereny, przemocą rekrutując ludzi, rabując i zbierając podatki...