Złote Eldorado
Anglia jawi się jako raj dla setek bezrobotnych bądź zniechęconych polską, szarą rzeczywistością obywateli. To złote Eldorado pachnie kawą „made in Starbucks” i tygodniówkami, za które można kupić nową plazmę (a jeszcze zostanie na jedzenie). Anglia kusi, składa obietnice i wydaje się trampoliną do lepszego życia. Czy tak jest naprawdę?
Blaski i cienie polskiej emigracji przedstawia Michał Wyszowski, dziennikarz z Wałbrzycha, który spędził rok w Wielkiej Brytanii, żyjąc w taki sposób, jak większość Polaków. To oznaczało czasowe prace, stanie przy zmywaku czy pot kapiący z czoła na budowach. Z pobytu powstała książka będąca prawdziwą esencją emigracyjnych bolączek „Na lewej stronie świata”.
Autor, wykorzystując niezwykły zmysł obserwacji i własne doświadczenia, strzępy słów i rozmowy z Polakami, nakreślił realia pobytu w Wielkiej Brytanii, a dokładnie – odarł ją z mitów i powłoki fałszu. Kolejne rozdziały to osobne historie, tematy, zagadnienia związane z wyjazdem na Wyspy - od próby odpowiedzi na pytanie „Jak tam jest?” (z założeniem, że nie może być gorzej niż w Polsce) począwszy, po fenomenalne opowiadanie „Łukasz Kazimierski” porażające pomysłem i oryginalnością.
Prawda wyłaniająca się z tekstów Wyszowskiego, gorycz i cynizm płynące z jego słów, stanowią odzwierciedlenie uczuć i myśli Polaków na emigracji. Tych, którym się nie udało i którzy wrócili z podkulonym ogonem; tych, którzy żyją w zawieszeniu, dzieląc egzystencję „od…do…” i kursują tanimi liniami w tę i z powrotem oraz tych, którzy schowali głęboko do kieszeni dyplom magistra filozofii/sztuki/chemii i próbują cieszyć się z pracy w barze szybkiej obsługi czy sortowni.
Wszystkich łączą schematy postępowania, mapy miast widniejące w głowach, na których zamiast galerii i teatrów są podrzędne hoteliki i bary – potencjalne miejsca pracy. Wszyscy bohaterowie książki wydeptują kilometry angielskich ulic, pożądliwie wpatrując się w ogłoszenia w witrynach sklepowych bądź wypełniają formularze w Job Centre, których skuteczność w dobie kryzysu przypomina rodzime PUP-y. Tylko pojedyncze jednostki (takie jak Marta z historii „Koniec ducha”) decydują się w akcie desperacji na oryginalne sposoby poszukiwania zatrudnienia. Reszta dogorywa, wykorzystując jednodniowe „fuchy”, a wołanie „Give me the job. I`m worth it!” okazuje się tylko zlepkiem pustych słów.
Emigracyjne, jednoczasowe jednostki lekceważone przez Wyspy, odrzucone przez Polskę, zamknięte w ciasnych, przydomowych ogródkach i łapczywie rzucające się na nadgodziny – oto współczesny obraz Polaka na emigracji. Podnosząc głowy znad ociekającego tłuszczem „typical english breakfast”, możemy tylko wycedzić fałszywe „great and ok” na pytanie o życie. I mimo, że - powtarzając za autorem - „Emigracja już nie definiuje się tęsknotą do naszych dziadków i ojców” to myślę, iż tej ojczyzny brakuje im do szczęścia. Na razie bowiem są bezpaństwowi, a człowiek, mimo istnienia jednej, globalnej wioski, powinien gdzieś przynależeć. Czy to będzie angielska rzeczywistość z kebabem w tle, czy polski „spożywczak” – wybór należy tylko do nas.
„Na lewej stronie świata” skłania do przemyśleń, czego tak naprawdę oczekujemy od życia i jakie mamy szansę na spełnienie marzeń, a refleksje nie zawsze są wesołe. Nasze widzenie świata i przyszłości na angielskiej wsi w wielkim domu bądź przesiadywania w klimatycznej knajpce w Covent Garden może się bardzo szybko rozbić o brutalną rzeczywistość. Co najwyżej na tej wsi możemy dostać pracę na farmie, a w knajpce - podawać piwo. Wyszowski jest brutalny, ale szczery… Podobnie jak jego książka.