Norman Davies po raz kolejny zaskoczył nas opowieścią o tym, jak fascynujący jest świat i jak bardzo cenne jest poszukiwanie wiedzy o najróżniejszych jego zakątkach. Historyk, który rusza w podróż po świecie, pokazuje nam obraz, który nie jest prostym opisem oglądanego świata. To relacja będąca nałożeniem wiedzy historyka, jego przemyśleń i wniosków, na oglądany krajobraz.
Davies odwiedza kolejno: Azerbejdżan, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Indie, Malezję, Singapur, Mauritius, Tasmanię, Nową Zelandię, Tahiti, Teksas, Nowy Jork, Maderę i Frankfurt, nadając tym miejscom zabawne, często tajemnicze określenia. Dzięki temu podróż staje się nieco bardziej tajemnicza, magiczna, wymaga skupienia czytelnika, który musi podjąć z autorem grę, w której role od razu zostały wyraźnie podzielone. To pozornie ciekawy świata, poszukujący narrator jest tu prowadzącym, choć zadaje pytania i wydaje się zwracać do czytelnika z prośbą o pomoc, a przynajmniej o akceptację podejmowanych kroków.
Niczym Herodot w swoich dziewięciotomowych Dziejach, podróżujący po antycznej przestrzeni, patrzy szeroko otwartymi oczami na nieznany świat, oswaja go, przywołując znane elementy historii. Poszukuje zrozumiałych dla czytelnika kodów kulturowych, opisuje miejsca znane ale magiczne. To swoista forma powieści przygodowej, historii o dalekich krajach, o podróżach do nich, o przeżyciach, które wzbogacają i pozwalają uciec od zwyczajności.
Davies, zabierając czytelników w dalekie kraje, choć niektóre z nich leżą przecież całkiem blisko, powiela ten schemat z olbrzymim sukcesem. Ta potężna książka, licząca 700 stron, pełna odwołań do historii, przyrody, a nawet do językoznawstwa, jest zaproszeniem do przygody, ale przygody intelektualnej, bowiem nie ukrywajmy – aby zrozumieć opisywane światy, nie raz trzeba tu korzystać z pomocy encyklopedii. Erudycja Daviesa onieśmiela, być może chwilami nawet przytłacza, obnaża słabości i niewiedzę czytelnika, zawsze w efekcie ukazując właściwe ścieżki poznania i w nagrodę – satysfakcję z kolejnego zdobytego szańca wiedzy.
Autor przenosi nas z przeszłości w teraźniejszość, z dalekiej historii i jej ważnych chwil do współczesności, która kształtuje to, co dopiero za kilkadziesiąt lat stanie się przeszłością. I tak na szali stają zarówno angielscy skazańcy, wysyłani z Wielkiej Brytanii do Tasmanii, jak i katastrofy lotnicze w XX wieku, te wyjaśnione i te nigdy nie zbadane, jak porwanie samolotu przez Dana Coopera, który w 1971 roku uprowadził boeinga 727, kazał pilotowi wylądować, wypuścić pasażerów, po czym odleciał, by w powietrzu wyskoczyć z niebagatelną kwotą 200 000 dolarów w ciemną noc. Nie brak tu opisów kulinarnych, a nawet cen potraw, których skosztował nasz uczony podróżnik. I chwała za to Daviesowi, jak nikt bowiem potrafi rozbudzić nieco zmęczonego nadmiarem mądrości czytelnika.
Warto jednakże pamiętać, że Na krańce świata to nie prosty przewodnik, nie opowieść o rubieżach naszego globu. To wyzwanie – i z uwagi na objętość tekstu, i wagę poruszanych w nim zagadnień. Niewielu mu sprosta. Ale spróbować warto.
Kolekcja pod patronatem Prof. Normana Daviesa Marsz Armii Andersa nie ma sobie równych w historii: sto dwadzieścia tysięcy ludzi przeszło dwanaście...
Rzadko kiedy mamy okazję - i powód - żeby zajrzeć do gabinetu ulubionego Autora i wydawniczej "kuchni". Dodatkowo otrzymujemy fragment autobiografii...