„Muzykologia” wydana w serii „Męski punkt widzenia” jest powieścią obyczajową, która wywołuje mieszane uczucia. Łukasz Śmigiel zapowiada, że to „the best of… spraw damsko-męskich”, ale do „the best” jego historii jeszcze trochę brakuje. Być może niedużo, autor ma literackie zacięcie i z chęcią łączy talent gawędziarski ze swoją pasją – to jest opowiadaniem o muzyce i przy muzyce.
W „Muzykologii” na pierwszy plan wysuwają się bowiem informacje o kolejnych piosenkach, kształtujących świadomość głównego bohatera, młodego wrocławskiego dziennikarza radiowego, nieodłącznym elemencie jego życia. Człowiek ten przeżywa właśnie sercowe rozterki. Jest w związku z Margo, ale bez przerwy powraca myślami do swojej największej i niespełnionej miłości, Marty, dziewczyny, która nie dała mu szansy na bycie razem. Kilka pozornie nieważnych gestów ze strony tajemniczej nieznajomej rozbudza wspomnienia głównego bohatera i nakazuje mu wciąż powracać myślami do przeszłości oraz analizować dawne wydarzenia. Margo, chwilowo usunięta w cień (wysłana przez autora za granicę, przypuszczalnie po to, by nie bruździła w rozmyślaniach), nie wywołuje tak silnych emocji. Daje poczucie stabilizacji, ale nie wie nawet, że jest elementem zastępczym, namiastką niedostępnej Marty. Życie toczy się swoim trybem, a w porządkowaniu otoczenia (w przenośni i dosłownie) pomagają bohaterowi dwaj wierni przyjaciele, Zgred i Cipas.
Zaryzykuję stwierdzenie, że mimo zapowiedzi dotyczących damsko-męskich relacji kwestie prawdziwej męskiej przyjaźni zostały tu przedstawione znacznie ciekawiej. Historie z kobietami są trochę staromodne i trochę mdłe – czyta się je sympatycznie, ale bez większych emocji. O kilku ciekawszych wątkach autor z czasem zapomina, coraz bardziej skupiając się na samym pomyśle na tekst, czyli na rozważaniach o muzyce. W zasadzie fabuła będzie tu co chwilę przez autora zarywana. Praca – dom – praca – wspomnienia – w takich kręgach obraca się główny bohater. Rolę tkanki łącznej pełni tu muzyka. Widać, że Śmigiel ma na jej temat ogromną wiedzę, porusza się w sferze piosenek z kultury masowej z godną podziwu lekkością, kojarzy, prezentuje (niczym prezenter radiowy), zachęca, recenzuje, przypomina. Muzyka pozwala mu na swobodne wycieczki w przeszłość i przywoływanie chwil utrwalonych w pamięci obok określonych dźwięków. Ale czasami przestaje sobie radzić twórca z materiałem, pojawiają się nieco infantylne stwierdzenia, że „w utworze tym podmiot liryczny mówi, że…”.
Śmigiel jest w stanie zamęczyć swoją pasją, znacznie ciekawiej brzmiałby zapewne tekst, w którym autor nie odwoływałby się tak bezkrytycznie do swojego hobby. Ma to rozwiązanie także i dobre strony – do podobnych sobie pasjonatów trafi autor z łatwością. Mało w tym męskim punkcie widzenia… prawdziwie męskiego punktu widzenia. Raczej sentymenty, westchnienia, mało groźne sytuacje, idealizowana miłość… Przydałoby się troszkę wyostrzyć klimat, w innym wypadku obyczajówki tego twórcy mogą przechodzić bez echa, a szkoda by było. Szkoda, bo w „Muzykologii” Śmigiel proponuje coś, czego jeszcze na rynku nie było, przynajmniej – nie w takiej skali.
Faktycznie w „Muzykologii” podobać się mogą dwie rzeczy: pasja muzyczna głównego bohatera – mimo wszystko zaraża tu Śmigiel entuzjazmem – oraz dalszoplanowe relacje, w jakie wikłają się przyjaciele dziennikarza. Tych autor chroni trochę mniej i od razu fabuła nabiera barw. Jest „Muzykologia” czytadłem z trochę za mało rozwiniętą fabułą przy przeroście realizacji pomysłu. Ale znajdzie swoich zwolenników, zwłaszcza wśród tych, którzy wiążą swoje życie z zagranicznymi radiowymi przebojami wszech czasów.
Izabela Mikrut
Decathexis oznacza ostateczne pogodzenie się z tym, że osoba, którą kochaliśmy, umarła i straciliśmy ją na zawsze. Decathexis to także tytuł nowej powieści...
W postapokaliptycznym świecie niedobitki ludzkości zmagają się ze sobą nawzajem oraz z latającymi potworami, nazywanymi serpentynami. Ostatniego wolnego...