O zamyśle kompozycyjnym tomu „Monolog wewnętrzny Telimeny i inne szkice” wypowiada się sam autor, Michał Głowiński, tłumacząc na czwartej stronie okładki, że w pierwszej części książki pojawiają się szkice o charakterze teoretycznym, w drugiej, obszerniejszej – interpretacje i analizy, czyli artykuły o zastosowaniu praktycznym. Próbuje Głowiński znaleźć uzasadnienie dla takiego ułożenia i doboru tekstów, które w większości przypadków były ogłaszane jako referaty na rozmaitych konferencjach lub też publikowane w czasopismach. Zebrał te rozproszone prace, tworząc tom ciekawy i niejednorodny, gromadzący szkice z prawie dwudziestu lat filologicznych badań (najstarsze teksty pochodzą z końca lat 80. ubiegłego wieku, najnowsze z roku 2006, jest tu też na okrasę kilka artykułów opublikowanych po raz pierwszy).
Daje się w tym wszystkim zauważyć skłonność Głowińskiego do klasyfikowania, szufladkowania i porządkowania, widać strukturalistyczne tendencje do tłumaczenia przez schematyzację, przez żmudne i stopniowe dochodzenie do sedna. A przy tym eseje są lekkie i interesujące; ich symbolem może być grafika na okładce. Teksty, chociaż pochodzące z różnych lat i dotyczące – wydawałoby się – zupełnie różnych spraw – tworzą jednak spójną całość. Stanowią przykład jednego z możliwych odczytań literatury XX i XXI wieku, wyznacznik stosowanych przez Głowińskiego narzędzi krytyczno-badawczych.
Autor zastanawia się nad usytuowaniem nauki o literaturze na mapie nauk filologicznych, rozważa, jaki jest jej stosunek do innych dyscyplin, próbuje wyznaczyć przedmiot badań (co, wbrew pozorom, proste nie jest z uwagi na brak precyzyjnego określenia, co należy uznać za literaturę). Stara się podawać definicje, systematyzować i upraszczać. Rozwodzi się nad rolą tekstu i zatrzymuje się na zagadnieniach związanych z wiedzą o literaturze, zależnościami między nauką o literaturze, nauką o kulturze i historią literatury. Zajmuje się więc tym, co wymyka się klasyfikacjom, co ze względu na płynność granic i brak odpowiednio wytyczonych zakresów nie jest możliwe do sprecyzowania. Dąży do poznania „prawdy” wymiernej, choć doskonale zdaje sobie sprawę z bezcelowości wysiłków: humanistyka wymyka się matematycznej dokładności analiz.
Zastanawia się Głowiński nad znaczeniem symbolu, przypomina o sposobach jego odszyfrowania, pisze o ucieczce przed marksizmem – azylu stworzonym z teoretycznoliterackich zmagań z materią tekstu. Przypomina o różnicach między narracją historyczną a narracją w powieści historycznej (ten szkic może być szczególnie ważny w akademickim kursie teorii literatury). Skupia się na liryce pieśniowej, czyli połączeniu poezji i muzyki, bada socjolingwistyczne inspiracje dla sztuki i… zatrzymuje się nad spadkiem roli teorii dramatu w Polsce oraz antyretorycznym mówieniem kobiet. Porusza kwestie narratologii, sporo uwagi poświęca zagadnieniu ironii – ironii jako faktowi narracyjnemu i jako aktowi komunikacyjnemu (ten tekst mieli okazję poznać czytelnicy tomu „Ironia” gromadzącego artykuły z archiwum przekładów „Pamiętnika Literackiego”). Ale tropi też Głowiński przejawy różnie rozumianego „śmiechu” w poszczególnych realizacjach – to między innymi drwiący dystans wobec wzniosłości w „Odzie negatywnej” Puzyny, chwyty parodystyczne u Prusa czy zaangażowanie kabaretowo-estradowe Tuwima.
W części interpretacyjnej pojawiają się wizję zagłady u Krasińskiego, katalog ptaków z poezji Leśmiana, zestawienie wierszy o Mickiewiczu czy „Castorp” w kontekście „Czarodziejskiej góry”. Czasami przedstawia śmiałe tezy, czasami też wypełnia szkice niepotrzebnymi motywami (w rozdziale o ptakach porusza wątek aniołów u Leśmiana). Wydaje mi się, że myli się przy ocenie Tuwima: jego „drobiazgi” kabaretowe (cudzysłów jest tu niezbędny, o kabaretowej twórczości Tuwima pisał świetnie Tomasz Stępień – słowo „drobiazg” to określenie absolutnie nie na miejscu) traktuje wyłącznie jako rozrywkę.
Tymczasem zarówno ze względu na ich konstrukcję, jak i tematykę – kabaretiana nie były pisane dla rozrywki autora, a w celach zarobkowych, w dodatku: zawsze pod pseudonimem. O ile zabawy w stylu „Słopiewni” u twórcy tej klasy co Tuwim można traktować jako także (bo nie tylko) rozrywkowe, o tyle tekstów kabaretowych Tuwim przecież się wstydził. Nie mam więc pojęcia, skąd u Głowińskiego przekonanie o „rozrywkowości” tekstów dla mas. Przy tak dużej rozbieżności w doborze autorów (od Kochanowskiego po Pawła Huelle) zachowuje książka wyraźną oś kompozycyjną – jest strukturalistyczną – bo ze strukturalizmu Głowiński wyzwolić się nie chce – próbą porządkowania literackich doświadczeń.