Monogram to wyraziście zarysowana historia życia kilku bohaterów. Mamy tu diaboliczną panią prokurator w rozmiarze XXL, dżinsowego byłego milicjanta po rozwodzie i kilku bohaterów, których teczki w IPN mogą zawierać sporo notatek bądź to przez nich pisanych, bądź to podpisywanych. Chyba nikt w tej historii nie jest zwyczajny i przeciętny, bo o takich ludziach Marat nie pisze.
Problemem tej powieści jest gatunek. Jeżeli założymy, że mamy do czynienia z kryminałem, narzuca się pytanie o zdominowanie akcji przez prezentację bohaterów i o styl narracji. Oczywiście, nie ma kryminału bez zbrodni, ale nie każda powieść o zbrodni jest kryminałem. Czytając Monogram, szuka się w nim przede wszystkim dalszych losów Kosa, Malinowskiego, Miazgi i Potrykus, bo to ich zachowania decydują o rozwoju akcji. Nie można Marat zarzucić braku jej spójności, jednak nie jest to powieść kryminalna, a raczej thriller bądź gatunkowa hybryda.
Czytając tę historię, nie można oprzeć się wrażeniu, że sceneria tej historii jest mocno umowna i właściwie mogłaby być zupełnie odmienna, co nie przyniosłoby książce ujmy. Choć zbrodnia - czy raczej zbrodnie - łączące bohaterów powieści są opisane interesująco, to jednak nie ma tu ważnego dla kryminału fałszywego tropu, a przez dwie trzecie książki akcja nie posuwa się do przodu w znaczący sposób.
Pomimo tego powieść jest ciekawa. Jej zaletą, poza dobrymi postaciami wszystkich planów, jest styl narracji. Kolejna cecha, która dotyczy raczej powieści obyczajowej, bo kryminał powinien mieć „przezroczystą” narrację, która skupia się na prezentowanej akcji, a nie na warsztacie językowym autora. A styl Marat jest bardzo charakterystyczny. Dał się już poznać przy Grzechach Joanny, powieściowym debiucie autorki. Narracja prowadzona w mowie pozornie zależnej, często dynamizowana przez długie sekwencje zdań prostych, niezłożonych, co zapewne w niektórych powieściach może razić, tu stanowi element dystynktywny stylu autorki.
Najsłabszym elementem konstrukcji powieści jest jej zakończenie. Marat, chcąc sprostać wymogom gatunku i doprowadzić do happy endu w warstwie obyczajowej, poszła na ustępstwa, których wynikiem jest zatracenie napięcia w ostatniej części Monodramu. Jeśli, jak wskazuje opis książki, jest to kryminał, zakończenie powinno być przynajmniej tak mocno zaakcentowane jak wstęp, tymczasem tego w historii nie widać. Jeżeli powieść crime cechuje odpowiednie rozłożenie elementów zwrotnych akcji, to w tej książce tego nie ma. Stąd moje przypuszczenia, że Marat napisała powieść obyczajową z mocnym wątkiem kryminalnym, a nie kryminał, którego morfologia jest jednak nieco odmienna. Czy Joanna Marat miała tego świadomość? Przypuszczam, że tak. Autorka stała się zakładniczką swojego wyrazistego stylu, który (choć bezsprzecznie jest jej wielkim atutem) nieco zaszkodził Monogramowi.
Czasem fatum, w którym niektórzy chcą widzieć działanie władczej ręki Opatrzności, boleśnie splata ludzkie losy w kilku pokoleniach, zasupłuje je ciasno...
To nie jest saga, bo nitka rwie się gdzieś w połowie ściegu i zamiast dumnego pochodu kolejnych pokoleń, spod igły wyskakują same pojedyncze egzemplarze...