Droga literacka José Saramago, trzeba przyznać, jest bardzo nieprzewidywalna. Tyle na niej pisarskich sukcesów, co wyboistych porażek, które nie pozwalają odbiorcy jednoznacznie ustosunkować się do twórczości portugalskiego noblisty. Po przejmującym i wybitnym „Mieście ślepców” (karygodnie spłaszczonym i strywializowanym w filmowej adaptacji Fernando Meirellesa), myśląc sinusoidalne, można byłoby się spodziewać czegoś mniej udanego, zwłaszcza, że do kontynuacji, a taką niejako (za sprawą bohaterów – lekarza i jego żony, których znamy z wymienionej już pozycji) jest „Miasto białych kart”, przyrosła już etykieta wtórności i „jazdy” na oparach sukcesu dzieła, które go pierwotnie przyniosło. W tym przypadku nic bardziej mylnego.
Wydana w 2004 roku książka (na polskim rynku wydawniczym tłumaczenie ujrzało światło dzienne w 2009.) przywołuje upiory antyutopii literatury światowej dwudziestego wieku, z dominującą tu wizją, nawiązującą do „Roku 1984” George’a Orwella z wszechobecnym miażdżącym niepowtarzalną indywidualność człowieka okiem władzy („Czcijcie ojczyznę, bo ojczyzna na was patrzy” – s. 41). Tendencja ta uwidacznia się zwłaszcza w konstrukcji klaustrofobicznego klimatu czasoprzestrzeni. W jej rys autor wpisał rewaloryzację mitu głosu ludu. Można powiedzieć, że dzięki poprowadzonej takim torem linii fabularnej, Saramago na gruncie literackim robi to, co Hannah Arendt na płaszczyźnie filozoficznej – demaskuje kuluary narodzin totalitaryzmu.
Zdawkowa, pozbawiona zupełnie wyodrębnionych tradycyjnie replik dialogowych postaci, zdominowana przez deskrypcję narracja, zmierza w określonym kierunku estetycznym – totalizującej cały świat przedstawiony alegorii. Bohaterowie, całkowicie uschematyzowani, wpędzeni w tryby machiny władzy obrazują los człowieka zniewolonego w ogóle, poddanego opresyjnemu działaniu ze strony bliźniego, występującego w roli nadrzędnej, tej, która jest źródłem ciemiężenia. Akcję powieści napędza mały incydent z tą relacją związany. Społeczność zaprezentowaną przez Saramago zastajemy przy urnach wyborczych. Osiemdziesiąt trzy karty, które do nich trafiają są czyste, białe, nie zapisane. Spotyka się to z wielkim niezadowoleniem rządzących. Demokratyczny gest obywateli, leżące u jego podstaw prawo do głosu zostaje opacznie i propagandowo przez władze nazwane zamachem na „fundamenty demokracji reprezentatywnej”. Od tej pory ludzi, zwłaszcza zaś mieszkańców, którzy ośmielili się poddać w wątpliwość jakość klasy rządzącej i zasugerować konieczność zmian drogą pokojową (poprzez wspomnianą manifestację) dotyka los represjonowanych. Piastujący najwyższe urzędy wprowadzają stan wyjątkowy, który błyskawicznie przeradza się w stan wojenny. Propaganda zasiewająca ziarna nienawiści wśród obywateli szykanuje słowo „biały”, zmieniając jego odcień semantyczny na „obojętny”, „bez właściwości”, głosującym – tzw. „białasom” zaś zgotowano masową eksterminację…
Książka, choć w swej ideowej koncepcji, nie jest czymś odosobnionym w literaturze (tym samym zaś nowatorskim)wpisując się w szereg dzieł podejmujących podobną tematykę, po raz kolejny każe się pochylić nad jedną z najistotniejszych kwestii egzystencji człowieka – jego wolności i poszanowania tej wartości przez innych ludzi. Taka literatura musi powstawać, w różnorodnych odmianach, konwencjach, musi przypominać, apelować, dopóty, dopóki na świecie istnieją systemy totalitarne. Jej brak oznaczałby jawną akceptację takich relacji międzyludzkich.
Hołd złożony dzieciństwu i młodości Najbardziej osobista książka portugalskiego noblisty Jedyna taka książka w dorobku sławnego pisarza, autora „Miasta...
Bohater, pan Jose, urzędnik Archiwum Głównego Akt Stanu Cywilnego, za wszelką cenę stara się odnaleźć pewną kobietę. Choć nie ma żadnego konkretnego powodu...