Na kartach "Mesjaszy" panuje nuda. Od samego początku, do ostatniego akapitu, ostatniego zdania, ostatniego słowa (dokładnie tak!). Ale nuda ta nie jest wcale uczuciem, jakie budzi się w czytelniku podczas lektury, zdecydowanie nie. Nuda jest niczym innym, jak podstawową kondycją ludzkiej zbiorowości, o której opowiada książka.
"Mesjasze" to powieść rozgrywająca się w środowisku polskiej emigracji we Francji połowy XIX wieku. Klęska i upadek powstania listopadowego zmusiły wielu Polaków do wyjazdów poza dawne granice wymazanej z mapy Europy ojczyzny. We Francji utworzyło się wtedy pokaźne skupisko uchodźców, z których wielu było romantycznymi artystami i intelektualistami. To historyczne tło podejmuje w swej powieści Gyorgy Spiró, węgierski literat zainteresowany polską literaturą. Tworzy dzieło łączące w sobie tradycje gatunku powieści biograficznej z chwytami typowymi dla najnowszej prozy. Nie tylko z premedytacją wprowadza głównego bohatera dopiero na 130 stronie, ale jeszcze podkreśla ten fakt odautorskim wtrąceniem, tłumacząc, że teraz taka moda, a jeśli czytelnikowi to nie odpowiada, to nikt go do dalszej lektury nie zmusza. Dzięki temu z jednej strony dajemy się oczarować formie, z drugiej jesteśmy co chwilę upominani o jej fikcyjnym statusie.
Pierwszym bohaterem, który wprowadza czytelnika w świat emigracji, jest podporucznik Potrykowski. On to trafia do Francji po upadku powstania. Młody żołnierz, który porzucił karierę uniwersytecką by przysłużyć się ojczyźnie, nie potrafi odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Z czasem narracja zaczyna obejmować coraz większą liczbę bohaterów i staje się portretem zbiorowym emigrantów. Gdy wśród nich pojawia się Towiański organizując przy wydatnym udziale Mickiewicza Koło Sprawy Bożej, poznajemy prawdziwego głównego bohatera książki, Gerszona Rama. Ram to Żyd przechrzczony niemal siłą przez braci z Koła na wiarę chrześcijańską. Zostaje obdarzony misją przekonania do Koła samego papieża a później także żydów reformujących swe wyznanie w połowie XIX wieku.
Wspomniana już nuda, ubóstwo, erotyczna frustracja, zniechęcenie i ogólna apatia składały się na kondycję polskich emigrantów. I tym stara się autor tłumaczyć niezwykłe zjawisko, jakim niewątpliwie było pojawienie się Andrzeja Towiańskiego, założyciela Koła Sprawy Bożej. Koło było sektą i pod względem wewnętrznej struktury, ideologii nawet czy sposobów werbunku nie wyróżniało się niczym specjalnym. Zastanawia tylko fakt, w jaki sposób sekta ta opętała najwybitniejsze polskie umysły doby romantyzmu z Mickiewiczem i Słowackim na czele.
Książka napisana przez węgierskiego autora pozwala na ogląd polskiego środowiska ze zdrowym dystansem. Spiro nie ulega konieczności sakralizacji polskich wieszczów i bohaterów powstania, tworząc ich obraz pozwala sobie na ironizowanie, które nie jest jednak krytyką. Autor nie poddaje bohaterów ocenie, pozostawia ją czytelnikowi, sam zwraca tylko uwagę na fenomen tamtej formacji. I uderzające jest to, że tak dobre dzieło poświęcone ważnemu w polskiej kulturze incydentowi wychodzi spod pióra zagranicznego pisarza.