Nie ulega wątpliwości, że siła polemiczna Stephena Clarke’a w trzecim tomie przygód Paula Westa „Merde! Chodzi po ludziach” nieco słabnie, chociaż i tak najnowsza książka należy do ciekawych, niebanalnych i barwnych. Ten autor ma patent na szokowanie i bawienie jednocześnie.
Bohater cyklu jak zwykle pakuje się w tarapaty – chociaż tym razem może lepiej byłoby powiedzieć, że mści się na nim lekceważenie wyśmiewanych przepisów. Ogromna kara finansowa nałożona na Westa we Francji niemal rujnuje jego wyobrażenia o karierze. Żeby nie zaprzepaścić dotychczasowych osiągnięć, mężczyzna decyduje się na podjęcie nietypowej pracy. Jako reprezentant firmy Zasoby Turystyczne Wielka Brytania ma przemierzać Stany Zjednoczone i przekonywać tamtejsze tuzy do głosowania na Wielką Brytanię w ogromnym międzypaństwowym konkursie. Wygrana oznaczałaby koniec finansowych problemów. Z czasem Paul West odkrywa coraz dziwniejsze przesłanki, każące mu wnioskować, że w konkursie coś jest nie w porządku… W tournee towarzyszy bohaterowi jego partnerka, Aleksa oraz – nieco później – poeta-grafoman, który marzy o przespaniu się z dziewczynami wszystkich narodowości. Przez powieść przewijają się mieszkańcy Stanów – ludzie o różnych przyzwyczajeniach czy charakterach, wnoszący niekiedy atmosferę grozy, innym razem natomiast łagodzący konflikty i przychodzący z pomocą bohaterowi.
Jak zwykle w swoich książkach przedstawia Stephen Clarke przebogatą galerię osobowości, celnie komentując niekiedy zgubne ich przyzwyczajenia. Rytm książce nadaje zestawienie wszelkich absurdów, do jakich doprowadzają skrupulatnie przestrzegane przepisy. Paul West należy do dobrych obserwatorów-ironistów: jego spostrzeżenia wydobywają na światło dzienne kolejne nonsensy. Co ciekawe, mniej tu motywu seksu, chociaż zaskakująca przypadkowa castingowa sesja zdjęciowa będzie ciągnąć się za jedną z postaci przez cały tom. Mniej tu również śmiechu z kultury konkretnego kraju – zmiana terytorium sprawia, że trudno dowcipkować o kulturowym misz-maszu, skupia się zatem West na zbieraniu możliwych do wyśmiania zachowań. Firma Zasoby Turystyczne Wielka Brytania, fikcyjny twór, zostaje wystawiona na ciężką próbę sarkazmu. Pod pretekstem krytykowania konkretnej firmy stara się bohater wytknąć najczęstsze błędy podobnych grup.
Podróż po Stanach jest tu tylko fabularną osią konstrukcyjną, dzięki takiej przykrywce może łatwiej Clarke’owi wyszukiwać powody do ostrych żartów. Niby nic się tu nie dzieje, nie akcja jest najważniejsza – a jednak Clarke’a chce się czytać. Potrafi umiejętnie wciągnąć czytelników w przygody bez większych przygód, z dwóch możliwości rozwiązania sytuacji wyłuskuje trzecią, co jest dla odbiorców dodatkową nagrodą. A przecież i do stylu narracji zastrzeżeń mieć nie można. Jest Clarke buntownikiem publicystą, zaciętość, z jaką tropi bezsensy rzeczywistości zasługuje na uznanie. Kto sięgnął po poprzednie tomy „Merde!”, zawiedziony nie będzie, kto zechce zacząć przygodę z pisarstwem Clarke’a – sięgnie potem po inne powieści tego autora.
Budzący sporo kontrowersji sposób bycia Brytyjczyka okazał się dobrym pomysłem na ożywienie fabuły i zapewnienie książce zasłużonej popularności. Do czerpania satysfakcji z lektury potrzebne jest spełnienie tylko jednego warunku: trzeba umieć odczytywać specyficzny rodzaj dowcipu autora. Na wszelki wypadek dodam, że Clarke doskonale puentuje kolejne małe rozdziały, wie, kiedy urwać opowieść, a kiedy opatrywać ją jakimś specjalnym komentarzem. Sądzę nawet, że nie poruszanie „głośnych” skandalizujących tematów, a właśnie owo wyczucie tekstu wpływa na powodzenie tomu.
Jeden Brytyjczyk w Brukseli. Dwie przebiegłe Francuzki. I całe mnóstwo merde! Czy Bruksela naprawdę chce zdelegalizować dudy, bingo i wędzony boczek...
Paul West właśnie otrzymał ofertę nie do odrzucenia: dwa tygodnie słonecznych wakacji z piękną Glorią Monday. M. jak lubi być nazywana nowa znajoma, śledzi...