Mela jest chyba prosiątkiem. Chyba, bo w jej otoczeniu nie ma żadnego innego prosiątka, są za to same psy, coś w rodzaju przerośniętego szczura, owca, a nawet słoń. I wszystko to antropomorfizowane, więc właściwie nie ma znaczenia, do jakiego gatunku należy Mela. Jest po prostu zwierzątkiem. I bohaterką bajki „Mela na rowerze”, wydanej przez Zakamarki.
Uśmiałam się przy tej bajce szczerze i to nie tylko dlatego, że przypominała mi własne doświadczenia z dzieciństwa, ale także z uwagi na stronę graficzną – tę samą, która przysporzyła tak wielu dylematów w kwestii tożsamości Meli. Oraz ze względu na mikrofabułkę opowiedzianą w bardzo uroczy, a przy tym niezwykle zabawny sposób. Mela umie już jeździć na rowerze. W kasku (który wygląda jak odcięty czubek dyni, co absolutnie nie ma znaczenia dla fabuły, ale podoba mi się także jako oryginalne rozwiązanie) i pod czujnym okiem babci – także rowerzystki – przemierza uliczki. Niestety, ciągle wjeżdża w różne przeszkody, co nieodmiennie irytuje babcię. Dopiero gdy wpadnie na instruktora szkoły jazdy dowie się, co powinna robić, żeby uniknąć podobnych zderzeń w przyszłości. Pozostaje pytanie, czy Meli uda się osiągnąć mistrzostwo w jeździe na rowerze? Nie ma tu wymyślnej akcji, dziwnych zbiegów okoliczności i sięgania do świata fantazji. Jest codzienność – przedstawiona jednak tak, że może zachwycić nie tylko maluchy. Jeśli na jednej stronie pojawiają się maksymalnie trzy linijki tekstu (a często jedna, zbudowana z prostych fraz czy równoważników zdań) to niełatwo opisać książeczkę.
W przypadku „Meli na rowerze” całość można scharakteryzować jednym słowem: śmieszy. Albo dwoma: bardzo śmieszy. Albo nawet trzema: śmieszy do łez. Ucieszy dzieci – ze względu na dowcip sytuacyjny, przez tę grupę odbiorców najszybciej i chyba najłatwiej przyswajany. Ale ubawi też ich rodziców, którym zaskakujące metonimie i wymowne elipsy po prostu muszą przypaść do gustu. Dzięki temu wspólna lektura usatysfakcjonuje obie strony, co nie zawsze jest oczywiste.
Eva Eriksson postawiła na prościutką historyjkę, ale wyłuskała z niej tyle żartów, ile tylko się dało. Zilustrowała swoją książeczkę tak, by rysunki (wykonane kredkami ołówkowymi?) powtarzały informacje z tekstu – i z rzadka uzupełniały ów tekst o wartości mniej w treści akcentowane. Po raz kolejny okazało się, że prostota wcale nie musi oznaczać gorszości – ta jest wręcz zachwycająca. Autorka odwołuje się do znanych maluchom (lub też efektownie zapowiadanych) doświadczeń, tworzy opowiastkę realistyczną, a przecież też bliską dzieciom. Podoba mi się.
Izabela Mikrut
Zabawna, pięknie ilustrowana książka obrazkowa dla młodszych przedszkolaków autorstwa Evy Eriksson....