Poplątanie z romansem w tle
Opowieści o dzielnych rycerzach walczących o oblubienice, drżenie serca na myśl o umięśnionych ramionach wojownika, porwania, tajemne zaślubiny, noce amory, a wszystko to w czasach średniowiecznych zamków – ach, ileż to kobiet z wypiekami na twarzach chciałoby być „tą jedyną”.
Takie romantyczne przeżycia, ale też przeżycia natury cielesnej, zapewnia nam Patrycja Durasiewicz-Duciak. Jej książkę „Meandry” w pierwszej chwili można wziąć za romans i to całkiem pikantny. Mnóstwo tu rozkoszy, jęków, rozerwanych szat, a także rozwiązłości w wykonaniu wysoko postawionej damy.
Jednak drugie dno „Meandrów” to plotki i bajania oraz arcyciekawe studium nakręcania się spirali kłamstwa i fałszowania rzeczywistości. Bohaterką tej opowieści jest piękna, czarnowłosa i filigranowa Hanna. Owa niewiasta jest córką znanego w okolicy rabusia Brzetysława Jednookiego. Wychowana bez matki, długie miesiące spędziła pod opieką sióstr franciszkanek, gdzie oprócz przydatnych dla białogłowy umiejętności nauczono ją także pisać i czytać. Poza tym Hanna posiada także inne cechy zarezerwowane w dawnych czasach wyłącznie dla mężczyzn, a mianowicie buńczuczność, odwagę wypowiadania własnego zdania, wolność umysłu, ducha i … ciała. I właściwie na tym kończy się nasza stuprocentowa pewność co do prawdziwości wydarzeń w życiu Hanny.
Do siedziby rodu Jednookiego, Skalnego Grodu, przybywa przyjaciel pana domu – baron Emeryk. Hanna ma poślubić syna przybysza, młodego barona Erazma, ale o tym, czy i dlaczego małżeństwo nie doszło do skutku, krąży wiele historii.
Ponoć złotowłosy chłopiec wolał przedstawicieli swojej płci, mówi się też, że to jego ojciec chciał zostawić piękną złośnicę dla siebie. Niektórzy wspominają, że to sama Hanna wymarzyła sobie zostać baronówną… plotki i kolejne wersje wydarzeń mnożą się w zastraszającym tempie.
Niezależnie od motywów, jakie kierowały Hanną, ucieka ona z siedziby (nie)męża, a w wyniku komplikacji w podróży trafia do domostwa samozwańczego i jurnego księcia Gromosława. Ten początkowo omija brankę szerokim łukiem, ale z czasem rozkosze, jakie obiecuje jej zgrabne ciało, wydają się być zdolne rozgrzać nawet lód. I tu znów możemy przebierać w wersjach wydarzeń opowiadanych ochoczo przez służących, rycerzy, towarzyszkę Hanny czy starego pijusa-barda.
Nadany książce tytuł „Meandry” jest niezwykle adekwatny do definicji tego słowa. Tekst stanowi „skomplikowany i trudny do zrozumienia bieg wydarzeń lub czyichś myśli”. Nic dodać, nic ująć. Nie wiadomo, o co chodzi, choć uparcie wczytujemy się w kolejne strony książki w nadziei na odkrycie sedna historii. Ja go nie odnalazłam, choć upojne noce Hanny w ramionach barczystego młodzieńca niewątpliwie podniosły temperaturę mojego ciała. Ale może właśnie o to chodziło?