Powieść „Marsz Polonia” Jerzego Pilcha miała być chyba wielką próbą rozliczenia się ze współczesną historią naszego kraju na miarę „Mistrza i Małgorzaty” albo „Wesela”. Pozostaje po prostu dobrą powieścią o dzisiejszej Polsce i demonach, które nią targają.
Tuż przed swoimi 52 urodzinami główny bohater podejmuje stanowczą decyzję – właśnie z tej okazji prześpi się z kobietą interesującą, ale przede wszystkim – o wiele młodszą od siebie. Nie musi być ona posągową pięknością, największym atutem ma być jej młodość i świeżość. Nie, żeby Jerzemu brakowało kochanek – na co dzień pozostaje on rozdarty między ramionami kobiet a oparami alkoholu – ale jakoś ostatnio młode dziewczyny nie przejawiają chęci, by zaspokoić chucie starszego pana. Pierwsze karty książki zapowiadają więc powieść pornograficzno-alkoholową, z jakiej Pilch słynie. Gdy jednak bohater otrzymuje zaproszenie na libację pod Warszawą u znanego zbereźnika, Beniamina Bezetznego zwanego Szatanem, właściciela obrazoburczej gazety i człowieka wyjątkowo paskudnego – historia nieoczekiwanie diametralnie zmienia swój bieg. Autor stara się odmalować obraz współczesnego polskiego społeczeństwa. Po drodze do posiadłości, w której odbywać się ma raut, spotyka polskich tradycjonalistów, ultrakonserwatystów, skrajnych katolików, którzy bardziej niż w Boga wierzą w narty Ojca Świętego. Jest tu archetypiczna Matka Polka, ale i zidiociała blond-gwiazda, jest weteran opozycji solidarnościowej (ilu takich, z których większość deklaruje, że woziło Wałęsę przed Wachowskim, spotykamy na co dzień – chociażby w pociągach?), ale też chyba jedyny polski maoista. Są masoni, Żydzi i cykliści, a wraz z nimi idzie duch Czesława Miłosza i cień Żanny Biczewskiej. Zaraz po nich przez karty książki przewijają się znani lewicowcy, komuniści (także w wersji post-). Najbardziej barwnym z nich pozostaje oczywiście gospodarz zabawy, bogacz – wcielenie zła, który jako żywo przypomina Jerzego Urbana. Wśród jego gości jest generał odpowiedzialny za wprowadzenie w Polsce stanu wojennego, przez jednych uważany za wielkiego bohatera, który uratował nas od wielkiej masakry, jakiej miałaby dokonać Armia Radziecka, a przez innych – za największego zdrajcę, któremu trzeba odebrać wszelkie prawa – o orderach nie wspominając. Początkowo Pilch unika używania nazwiska, jednak w pewnym momencie zmienia zdanie i pada hasło: Jaruzelski! A wówczas już nie ma co ukrywać prawdziwych tożsamości poszczególnych bohaterów - znajdziemy tu więc i prałata Jankowskiego, i Lecha Wałęsę, i Adama Michnika – ale też postaci znane z wątków lokalnych, beskidzkich w prozie Pilcha – między innymi starego Kubicę. Wszyscy oni zmierzają ku wielkiej bitwie, wzajemnemu rozliczeniu – tyle, że zamiast prawdziwej walki rozegrany zostanie mecz piłkarski. Mecz, w którym na nic zda się tajna broń Bezetznego – zakładnik, niedoszły nieboszczyk ukrywany przez magnata w lochach przez wiele lat. Popiełuszko? Pyjas? Jego tożsamość nie ma znaczenia, ważne, że żadna ze stron nie ma tu racji. Wszyscy są fanatykami, ślepo zapatrzonymi w przeszłość, groteskowymi maniakami. W tej książce, jak w rzadko której, roi się od aluzji.
Z jednej strony Pilch literacko przetwarza postacie znane z życia społecznego i politycznego, z drugiej – mocno odwołuje się do historii czy historii literatury. Przenosi w czasy dzisiejsze bohaterów ostatniego zajazdu na Litwie, nawiązuje do prozy Manna, do „Mistrza i Małgorzaty” czy „Wesela” Wyspiańskiego. Opis oblężenia posiadłości Bezetznego jakoś odbija… Sienkiewiczowy opis obrony Jasnej Góry. A przecież zabawa pod Warszawą, w posiadłości, która – jak zaznacza jej właściciel – leży właściwie poza granicami Polski – jest przecież tylko nowym wydaniem balu u Wolanda albo zabawy weselnej w Bronowicach. Polską zdają się rządzić demony przeszłości – zdaje się twierdzić Pilch. Po stu latach nadal niewiele się nauczyliśmy – trwa chocholi taniec, w którym pogrążony jest cały współczesny kraj, wszystkie warstwy społeczne. Wolimy gadać o problemach, zamiast je rozwiązywać, wolimy rozpatrywać przeszłość, rozdrapywać stare rany, rozpalać na nowo konflikty, wpatrywać się w historię – zamiast zadbać o przyszłość. Dla kraju większe znaczenie mają Jaruzelski i Piłsudski, niż na przykład obecny premier. Gdzie ratunek? Gdzie szansa na ucieczkę z zaklętego kręgu polskich manii? Na to, niestety, Pilch nie daje już odpowiedzi.
Fascynująca jest ta droga przez piekło współczesnej Polski, odbywana w rytm wspaniałej muzyki poważnej. Pilch daje się tym razem poznać również jako zapamiętały meloman, jako znawca muzyki lotów najwyższych – i dźwięki, które czytelnik niemal „słyszy” w tle, zdają się dopełniać atmosfery opowieści. Podobnie jak postaci wprost wzięte z koszmaru – choćby Czarna Flakierka, która jak w śmierć pod koniec książki zabiera bohatera w szaloną podróż swą bryczką. Tyle, że – choć doceniamy jakość i klasę tej prozy, w końcu dochodzimy do wniosku, że diagnoza stawiana przez Pilcha nie jest już niczym rewelacyjnym. A w dodatku – że wprawdzie postaci wzięte z naszego życia politycznego ubarwiają tę historię, lecz z drugiej strony – nadają jej charakteru mocno doraźnego, rysu aktualnego bardzo krótko manifestu, protestu przeciwko obecnej rzeczywistości politycznej. Jestem pewien, że Pilch mierzył o wiele wyżej. Udało się, jednak nie całkiem, nie w pełni – i to chyba jedyny poważny zarzut, jaki mogę dziś „Marszowi Polonia” stanowczo postawić.
"Czegóż ja nie robiłem! Zapisałem tony papieru, raczyłem się Kawą, koniakiem, winem. Biurko setki razy przesuwałem spod okna pod ścianę i z powrotem pod...
Twórczość Jerzego Pilcha nie wymaga specjalnej rekomendacji. W swojej książce Pilch rejestruje różnorodność życia społeczno-obyczajowego współczesnej Polski...