„Mag” jest drugą częścią cyklu z serii opowieści o Nicholasie Flamelu. Celem nieśmiertelnego jest nauczenie bliźniąt z przepowiedni – Sophie i Josha – magii czterech żywiołów. Jak można się jednak domyślić, sprawa nie jest taka prosta. Moc, którą rodzeństwo dopiero w sobie odkrywa, wykorzystana może zostać na dwa różne sposoby: albo do czynienia dobra, albo do czynienia zła. Przed Flamelem stoi zatem trudne zadanie. Bardzo trudne nawet, ponieważ alchemikowi przeszkodzić chce co najmniej dwóch innych nieśmiertelnych – John Dee i Niccolo Machiavelli.
Michael Scott, autor „Sekretów…”, stworzył dość intrygującą książkę. Nie o samą fabułę chodzi, bo ta, choć trzyma w napięciu, jest przewidywalna, ale o postaci, które w „Magu” się pojawiają. Autor dokonuje przemieszania kultur oraz przetasowania religii i mitologii. Głównymi bohaterami stają się postacie historyczne, jak choćby wspomniani Flamel czy Machiavelli, ale także, na przykład, Joanna D’Arc, występująca w powieści jako… mężatka. Zaskakuje takie połączenie i jednocześnie zastanawia. Po co Scott wtłacza w stronice książki tyle sprzecznych lub też po prostu niewystępujących ze sobą w tradycji (kulturze, wierzeniach…) porządków? Czy tylko dlatego, aby być na swój sposób oryginalnym? A może przyczyną jest coś innego? Na przykład chęć panchronicznego pokazania świata. Uchwycenie go tu i teraz, we współczesności, przy jednoczesnym nałożeniu nań tradycji sięgającej do różnych czasów, miejsc i wydarzeń. Być może dopiero takie właśnie zespolenie elementów kształtujących człowieka przez wieki wpłynąć może na zaistnienie prawdziwej magii?
Fabuła „Sekretów…”, jak już wspomniałam, nie zaskakuje. Nie musi przecież jednak zaskakiwać, aby sama lektura książki była przyjemna. A taka jest – przygoda ustępuje przygodzie, jedną niesamowitość przyćmiewa kolejna. Akcja warto toczy się do przodu, nie zatrzymując ani na chwilę. Co więcej (co jest niekwestionowanym plusem powieści), nie można jednoznacznie orzec, kto jest tu bohaterem dobrym, a kto -złym. Machiavelli nie przekonuje do końca w roli czarnego charakteru, Flamel natomiast jest niby postacią dobrą, „jasną”, ale tak naprawdę pewności co do tego nie mają nawet bliźnięta. Czytelnik może mu zaufać, ale niekoniecznie musi. Nic w książce nie jest pewne - poza tym, że Josh i Sophie, jako przedstawiciele śmiertelnych humani, odnaleźć powinni satysfakcjonujące rozwiązanie sytuacji, w jakiej się znaleźli. Zapewne dopiero kolejne tomy zweryfikują, kto jest kim w powieści – oby rozwiąznie nie okazało się oczywiste.
Anna Szczepanek
Prawda: Nicholas Flamel urodził się 28 września 1330 roku w Paryżu. Dziś, niemal siedemset lat później, uważany jest za największego alchemika...
SAN FRANCISCO: Nicholasowi i Perenelle Flamelom pozostał zaledwie dzień życia i ostatnie zadanie do wykonania. Muszą ocalić San Francisco przed potworami...