Ośmieszeni Ludzie Śmiechu
Podczas przeglądania bibliotecznych zasobów wpadła mi w ręce niewielka objętościowo książeczka o obiecującym tytule - „Ludzie śmiechu”. Pomyślałam, że dzięki niej znów powrócę do magicznych czasów przedwojennego kabaretu, albo przynajmniej poszerzę swoją wiedzę w dziedzinie satyry estradowej w Polsce. Tymczasem okazało się, że Witold Filler, autor książki, najprawdopodobniej pomylił pojęcia „śmiech” i „rozrywka”. „Ludzie śmiechu” to książka złożona z rozdziałów charakteryzujących przeważnie gwiazdy polskiej piosenki. Znajdziemy tu słowo o Foggu, Villas, Rodowicz czy Demarczyk. Postanowiłam nie kręcić nosem, tylko przeczytać te króciutkie opisy legendarnych już twórców. A nuż, zgodnie z tytułem, znajdę tu jakieś zabawne anegdoty, historie czy wspomnienia? Ogromne było moje zdziwienie, kiedy wyszło na jaw, że większość gwiazd została przez Fillera bezlitośnie skrytykowana, mało tego – ośmieszona. Cała książka jest zbiorem niezbyt interesujących opinii, które nic nie wnoszą w świadomość odbiorców przemysłu kabaretowego. Opinii krzywdzących i jednostronnych. Już od pierwszych słów autora „Ludzi śmiechu” bije wyraźna złośliwość. Filler sili się na ironię, która, przedawkowana i w dodatku nieumiejętnie wykorzystywana, przekuwa się w jadowitą zawiść. Podkreślana kilkakrotnie w samym wstępie tęsknota za rewią zaczyna przysłaniać autorowi świat – i przyczynia się do podsycania nienawiści do polskiego przemysłu rozrywkowego. „Gdyby zwierzęta potrafiły śpiewać, byłoby wówczas dużo Violett Villas”, „Maryla Rodowicz (…) ponad wszelką wątpliwość nie umie śpiewać” – to tylko niektóre (choć wcale nie najostrzejsze) oceny, padające pod adresem artystów. Rozdział poświęcony kabaretom jest zwyczajnym notowaniem wrażeń nieuprzejmego widza, malkontenta, który w dodatku nie robi nic, by dowiedzieć się czegoś ponad obiegowe opinie. Jednak Filler wyraźnie czuje potrzebę szerzenia oświaty i swoje wynurzenia szumnie określa „nazywaniem”. Zapewniam, że „nazywania” nigdzie w tekście nie znalazłam. No, chyba że uznać za nie inwektywy, padające dość często. Filler uzurpuje sobie prawo do posiadania Jedynie Słusznej i Prawdziwej Wiedzy. Wypowiada się, sądząc, że jego opinia pokrywa się z opinią całego społeczeństwa. Uznaje się samozwańczo za głos publiczności muzyczno-kabaretowej. To niezwykle irytująca postawa. Na szczęście, po latach okazało się, jak bardzo Filler się mylił. Autor pyta w pewnym momencie „czy Rodowicz potrafi zachować swą popularność? Czas pokaże”. Pokazał. Piosenki Maryli Rodowicz – choć upłynęło ponad 30 lat – są dalej znane i śpiewane, a sama artystka nie zakończyła jeszcze kariery. O książce Fillera nie pamięta prawie nikt. Wnioski nasuwają się same. Na plus książki trzeba zaliczyć przepiękne zdjęcia i... mnóstwo śmiechu z nieudolnych narzekań autora.
"Tygrysica z Magdalenki" to to efekt wieloletniej bliskiej współpracy Witolda Fillera z Violettą Villas. Znajdziesz w niej, nieznane dotąd, szczegóły...
Osnową niniejszej książki nie jest przebieg sławnej bitwy, lecz jej obraz przetworzony w arcydziełach sztuki narodowej. Jagiełło, Witold, Zawisza Czarny...