Wytęsknione macierzyństwo
Adopcja, w tym zagraniczna, niejednokrotnie jest jedyną szansą na macierzyństwo. Rodzic adopcyjny, pomijając oczywiste kwestie związane z wychowaniem dzieci, ma również zadanie poinformowania dziecka o jego adopcji oraz - to znacznie trudniejsze - pomóc mu żyć z myślą, że zostało kiedyś porzucone. Wymaga to niezwykłej siły ducha i wyczucia, by móc stworzyć dziecku przestrzeń, w której będzie czuło się kochane, bezpieczne i bezwarunkowo akceptowane.
Jak znaleźć równowagę pomiędzy tym ciepłem, miłością dawaną dziecku oraz wewnętrzną potrzebą stworzenia rodziny a więzią z biologiczną matką, ojcem i macierzystym krajem bez poczucia winy próbują dowiedzieć się Auke Kok i Dido Michielsen. Autorzy znakomitej, przesiąkniętej emocjami książki „Lisa- Xiu i Lin- Shi. Córki z Chin” opowiadają o swojej misji: zapoznania dziecka z krajem ich pochodzenia. Oparta na faktach opowieść o podróży do Chin to pozycja obowiązkowa nie tylko dla planujących adopcję czy wyczekujących na własnego potomka rodziców, ale również dla wszystkich osób lubiących dobrą literaturę.
W rzeczywistości książka bardziej odzwierciedla myśli oraz emocje dzieci i rodziców niż jest reportażem z wakacji. Auke i Dido adoptowali Lisę i Lin w wieku dziesięciu i siedemnastu miesięcy, a przyjazd dzieci z Cesarstwa Dalekiego Wschodu do Holandii przedstawia książka „Dochters Van Ver”. Teraz trzymam w dłoni jej piękną kontynuację. Za sprawą autorów Chiny wtargnęły do moich myśli, przenikając je i trwale zapisując obraz wykreowany przez tekst. Ta podróż do kraju pochodzenia określona przez Amerykanów mianem heritage tour („podróż szlakiem dzieciństwa”) dla Lisy i Lin ma być pomocą, by lepiej uświadomiły sobie swoje pochodzenie i łatwiej zaakceptowały własną przeszłość. Kolejne etapy wyprawy: Anhui, rodzinna prowincja Lisy, Hubei, prowincja, skąd pochodzi Lin oraz Hongkong to trasa, jaką przed laty wytyczyło staranie się o adopcję przez Auke i Dido. Adoptowane i systematyczne indoktrynowanie prochińskimi sympatiami dziewczynki miały pojąć swą dwoistą tożsamość (podkreślaną dodatkowo przez podwójne imiona: Lisa-Xiu i Shi-Lin). Przy okazji zrodził się pomysł napisania o tym książki. Dla autorów, niezależnych dziennikarzy utrwalenie tych niezwykłych przeżyć było sprawą oczywistą, natomiast ich opowieść i punkt widzenia uzupełniona jest o fragmenty dziecięcych pamiętników.
Pominąwszy wizyty w domach dziecka, w których Lisa i Lin przebywały jako noworodki, ich przemyślenia przeplatają się z elementami reportażu, niezwykłym obrazem Chin, co niekiedy zaburza układ chronologiczny, natomiast w najmniejszym stopniu nie wpływa na odbiór książki. Od tej relacji przepełnionej sentymentalnymi wspomnieniami sprzed kilku lat i zdjęciami bohaterów oraz brutalnymi niekiedy opisami rzeczywistości Cesarstwa Dalekiego Wschodu (z praktykami kontroli urodzin, czyli „politykę jednego dziecka” na czele) nie sposób się oderwać.
Kraj, gdzie mało liczna rodzina wraz z rosnącym dobrobytem stała się nową świętością, a jednocześnie kraj, gdzie tysiące par marzących o dziecku ma szansę na adopcję, porywa nas swoją oryginalnością, ze wszystkim absurdami, ale też i pięknem. Nakreślona uczuciami opowieść rozgrywającej się na terenie Chin historii podróży to duchowa wędrówka, a zarazem próba rozstrzygnięcia wątpliwości co do istoty adopcji i sposobu wychowania dzieci egzystujących na styku różnych kultur.
Funkcjonujące określenia typu „powrót do korzeni” czy „podróż do kraju pochodzenia” są pustymi słowami, które nie oddają ładunku emocji, jakie rodzina włożyła zarówno w wędrówkę po Chinach, jak i tworzenie opowieści o niej. To nie sam wyjazd jest tu najważniejszy, ale owo obnażenie się przed czytelnikiem ze swoich uczuć oraz towarzyszących wyprawie wrażeń. Wszystko to sprawia, że „Lisa-Xiu i Lin-Shi. Córki z Chin” jest pozycją wyjątkową, na długo zapadającą w pamięć.